Miłość wbrew wrogości
Marek Jurek, Nasz Dziennik

 

W czasie debaty na temat pomnika w Jedwabnem pojawił się nowy wątek. Odpowiadając na oczywiste stwierdzenie, że to "nazizm rozpalił grzech nienawiści", niektórzy polscy publicyści żydowscy stwierdzili, że gdyby szukać dodatkowych sprawców jedwabińskiej zbrodni, należałoby również wymienić Kościół katolicki. I co ciekawe, pod takim równie szokującym, co absurdalnym twierdzeniem, podpisują się nie tylko zawodowi polemiści, ale również ludzie ponad wątpliwość prawi i zasłużeni dla porozumienia chrześcijańsko-żydowskiego. Oskarżenie wobec Kościoła jest, niestety, porażającą miarą uprzedzeń antykatolickich obecnych w środowisku żydowskim. Jest też aktem agresji. Kościołowi katolickiemu bez żadnych powodów, wbrew jego postawie i cierpieniom podczas ostatniej wojny, można przypisywać odpowiedzialność za zbrodnię, podczas gdy próba badania choćby przejawów uprzedzeń antychrześcijańskich w religii żydowskiej byłaby potraktowana jako antysemityzm.

Zgiełk polemik nie powinien jednak przysłaniać nam strasznej prawdy wydobywanej z ziemi podczas jedwabińskiej ekshumacji. Oczywiście, załamała się mroczna metafizyka liczb - potwierdzona natomiast została potworność tragedii. Ginęli bezbronni ludzie, wśród nich dzieci. Nie możemy odwracać od nich oczu, tylko dlatego, że ktoś w szoku (a ktoś obok korzystając z okazji) krzyczy, że to my jesteśmy winni.

Jeśli obok nas dzieje się nieszczęście - często pytamy siebie, czy można było jakoś mu zapobiec. To dobre pytanie, nawet jeśli bez przerwy miałoby powracać spokojnie przez rozum powtarzane "nie". Od czasu rozpoczęcia debaty wokół jedwabińskiej zbrodni wiele razy zastanawiałem się nad tym, co tam się wtedy stało. Kierownicze sprawstwo Niemców jest dość oczywiste. Udział miejscowego marginesu również. Ale jak przeżywali to wtedy zwyczajni mieszkańcy miasta, czy mogli coś zrobić, by zapobiec zbrodni? Zastanawiając się nad tym uświadomiłem sobie, że na ulicach polskich miast, począwszy od wkroczenia Niemców do Wielkopolski - masowo rozstrzeliwano najlepszych Polaków. Ich sąsiedzi byli bezsilni. Potem przez kilka lat bezsilni wobec publicznych mordów byli nie tylko sąsiedzi, ale w większości wypadków nawet podziemne wojsko.

Wczorajsza bezsilność nie powinna rodzić dzisiejszej obojętności. Obojętność to rzecz straszna - ona może najbardziej zagłusza w nas miłość. A miłość nie zadowala się prawniczą niewinnością, lecz widząc cierpienie - cierpi z cierpiącymi. Miłość odzywa się w sercu, zanim podejmujemy czyny. W Ewangelii Chrystus pokazuje nam normę miłości bliźniego. Jest nią opowieść o miłosiernym Samarytaninie.

Samarytanie mieli powody nie lubić Żydów. Żydzi nie uważali ich bowiem za braci, odnosili się do nich z pogardą, choć Samaria czciła Boga Izraela. Gdy pospiesznie wędrujący w górach Samarytanin, goniony pewnie interesami i lękiem przed nieszczęściem (o które tam było nietrudno), zobaczył leżącego przy drodze, rannego Żyda - mógł równie dobrze pomyśleć sobie "co za naród, jak oni siebie nawzajem traktują" i pójść dalej. Nie robiąc nic złego ani dobrego, nie uczyniłby mniej niż przechodzący wcześniej Żydzi, którzy pierwsi powinni zająć się umierającym.

Jednak zatrzymał się; mimo lęku i pilnych spraw, które go goniły. Pamiętamy z Ewangelii o pomocy, jakiej udzielił ofierze bandytów. Przypominając sobie ten najważniejszy moment, gubimy często przekazany nam przez Pana początek tego zdarzenia, ziarno, z którego momentalnie rozwinął się czyn. Pan Jezus opowiada, że zobaczywszy rannego, Samarytanin "wzruszył się głęboko" (Łk 10, 33). To wewnętrzne wzruszenie ocaliło życie umierającemu, porzuconemu człowiekowi. Wzruszenie cudzym losem jest w stanie wiele ocalić, w każdej sytuacji.

Według Romana Brandstaettera, przypowieści Pana Jezusa to nie tylko nauki moralne, ale wydarzenia, których Pan był świadkiem lub o których słyszał w czasach swego ukrytego życia w Nazarecie. Być może więc miłosierny Samarytanin jest nie tylko bohaterem przypowieści, ale realnym wzorem miłosierdzia. Być może ta historia zdarzyła się naprawdę. Zdolność do "głębokiego wzruszenia", które zatrzymało przechodnia przy umierającym, jest żywą miarą miłości dla każdego z nas.

Marek Jurek

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1