|
Mieszkańcy Jedwabnego ucierpieli od obu okupantów:
sowieckiego i niemieckiego Fot. J. Żdżarski JR
|
|
Ryszard Malczyński mieszkał wraz z rodzicami w domu
parafialnym Fot. J. Żdżarski JR
|
|
Franciszek Karwowski: to była wielka tragedia
Fot. J. Żdżarski JR
|
|
W tym budynku mieściło się najpierw NKWD, a potem
niemiecki posterunek Fot. J. Żdżarski JR
|
|
Jadwiga Wąsowska szła z kolumną Żydów aż do ulicy
Cmentarnej. Nie widziała żadnych ekscesów ze strony Polaków Fot.
J. Żdżarski JR
|
|
Genowefa Malczyńska: Rosjanie mówili, że to wasi
Żydzi was wydali Fot. J. Żdżarski JR
|
|
Miejsce, z którego usunięto dotychczasowy pomnik
upamiętniający zagładę Żydów Fot. J. Żdżarski JR
|
|
Widok z wieży kościelnej na dawny rynek Jedwabne. W
1941 r. nie rosły tu żadne drzewa Fot. J. Żdżarski JR
|
Ludzie w Jedwabnem są przygaszeni i nieufni.
Podejrzliwie patrzą na kamery i aparaty fotograficzne. - Bo za nami,
Polakami, nie ma się kto upomnieć. To już nie jest dla nas kraj - mówią.
Mieszkańcy miasteczka czują się napiętnowani i zaszczuci. Nagle, z
dnia na dzień, bez udowodnienia jakiejkolwiek winy, przyklejono im
etykietkę morderców i prymitywnych zabójców. - Nie dadzą wyjść na
dwór. Tylko kamery... - żali się Franciszek Karwowski. Przyjeżdżają,
pytają się, a potem wszystko przekręcają - mieszkańcy są zgodni. - Do tego
stopnia, że mój wnuczek pyta się drugiej babci: "To prawda, że babcia
Kordasowa Żydów paliła?". Ludzie nic nie wiedzą. Gross ich otumanił - mówi
pani Jadwiga z domu Wąsowska.
Świadkowie
W domu
parafialnym zebrali się starzy mieszkańcy Jedwabnego. Ci, którzy
pamiętają, co działo się tu w czasie pierwszej okupacji sowieckiej
1939-1941 i 10 lipca 1941. Przyszli tu, by spotkać się z prof.
Tomaszem Strzemboszem, który jest w trakcie czytania akt śledczych z 1949
r. Tych samych, które Janowi Tomaszowi Grossowi posłużyły do obciążenia
mieszkańców miasteczka odpowiedzialnością za zbrodnię na żydowskich
sąsiadach. Jednak prof. Strzembosz wysnuwa z tych samych źródeł inne
wnioski: w zeznaniach świadków Niemcy obecni są bardzo wyraźnie w tym dniu
w Jedwabnem. Dlatego zamierza zebrać od świadków uzupełniające relacje.
Mieszkańcy Jedwabnego chcą też porozmawiać z dziennikarzem "Naszego
Dziennika". Mają nadzieję, że nasza gazeta wyprostuje kłamstwa, jakimi ich
obrzucono, weźmie w obronę ludzi zostawionych samym sobie. Zależy im na
odzyskaniu przez miasto dobrego imienia, ich rodzin, dzieci. - Bo za
nami, Polakami, nie ma komu się upomnieć. To już nie jest dla nas kraj. My
nie mamy u kogo szukać pomocy - Janina Biedrzycka nie kryje rozgoryczenia.
Krystyna Niedbała z domu Krystowczyk prosi, by publicznie podać, że
Czesław Krystowczyk, który w 1939 r. witał gorliwie Sowietów, to nie jej
ojciec. Zbieg okoliczności sprawił, że nosił to samo imię. Po ukazaniu się
relacji o zachowaniu wysługującego się okupantowi Krystowczyka, ludzie w
miasteczku zaczęli patrzeć na panią Krystynę podejrzliwie. Przeprowadziła
więc poszukiwania metryk i dokumentów, by ustalić, jak to było naprawdę.
Okazuje się, że w Jedwabnem mieszkały dwie rodziny o tym samym nazwisku
Krystowczyk - jedni komuniści, drudzy porządni. A Czesław Krystowczyk,
przyjaciel sowietów, też niedługo cieszył się ich zaufaniem. NKWD
rozstrzelało go w 1941 r. O życiu w Jedwabnem podczas okupacji
sowieckiej i niemieckiej zgodzili się opowiedzieć: Janina Biedrzycka z
domu Śleszyńska - córka właściciela stodoły, w której spalono Żydów,
Jadwiga Kornasowa z domu Wąsowska - córka emerytowanego policjanta
Policji Państwowej, żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych, aresztowana w 1945
r. i skazana na dwa lata więzienia, Genowefa Malczyńska z domu
Żelazna, deportowana do Kazachstanu, Ryszard Malczyński - syn
kościelnego podczas wojny, Franciszek Karwowski - mieszkaniec
Janczewka pod Jedwabnem, siostrzeniec Antoniny i Aleksandra Wyrzykowskich,
którzy przechowali Szmula Wasersztajna i sześciu innych Żydów z
Jedwabnego.
Kto zaczął
Wszyscy cały czas pytają się,
kto zaczął. - Przecież do roku 1939 Polacy i Żydzi żyli w zgodzie - mówią
jedwabianie. - Miałam koleżanki Żydówki - Chajkę, Perlę... Uczyłyśmy
się razem, nauczycielka też była Żydówką - opowiada pani Jadwiga Wąsowska.
Franciszek Karwowski: - Chodziłem do szkoły do Jedwabnego, siedziałem
w jednej ławce z Żydem. Zło przyniosła wojna. Żydzi najpierw
serdecznie przyjęli Niemców, a gdy ci szybko się wycofali i zastąpili ich
Sowieci, witali ich kwiatami na ulicy Przestrzelskiej. Jadwiga
Wąsowska: - Czekali tego przyjścia jak zbawienia. Janina Biedrzycka: -
Widziałam, jak Sowieci wchodzili do Jedwabnego. Wyszłam na rynek. Na
drutach wisiał czerwony sztandar, na nim napisane było "Witamy". Stał też
stół przykryty czerwonym płótnem. Widziałam, jak przyszli moi sąsiedzi,
Żydzi: Lewinowicz z żoną, Chylewski. Witali ruskich chlebem i solą, i
kwiatami. Zaraz po przyjściu Sowietów rozpoczęły się aresztowania.
Jako pierwszego zabrali Czesława Laudańskiego, ojca trzech synów.
Potem lista się wydłużała każdego dnia: Chodnicki, Musiałek,
Białoszewski, rejent Radgowski, Ruszewicz z KOP-u, Nowicki, Jachimowicz ze
Stryjak. Janina Biedrzycka: - Żydzi powkładali czerwone opaski, mieli
broń i kto im się nie podobał, tego na Sybir. Mówili, że "wasze czasy się
skończyły, a teraz przyszły nasze". 20 października przyszli po ojca
Jadwigi Wąsowskiej. Franciszek Ksawery Wąsowski był emerytowanym
policjantem. Tak samo jak Laudański wspomagał budowę miejscowego kościoła.
Przyszło po niego trzech Żydów i jeden Rosjanin. Jadwiga Wąsowska:
- Gross pisze "Sąsiedzi", a nie wie, że sąsiad Janowicz najpierw przyszedł
nas aresztować. Znał całą naszą rodzinę. Drugi - Chylewski, mieszkał na
Starym Rynku. Trzeciego nie znałam. Podjechali samochodem. Zabrali ojca,
zrobili rewizję, zabrali mi jego zdjęcie w mundurze. Mamusia co tydzień
woziła do Łomży paczki, bieliznę, suchary. W marcu 1940 r. przyszli z
urzędu, zapisali nas na listę. Domyślałyśmy się, że to będzie coś
niedobrego. Ostrzegła o tym mamę Żydówka. "Proszę pani, te rodziny
zapisane będą wywozić na Syberię". Pani Jadwiga wraz z matką ukrywały
się ponad rok po wsiach pod Jedwabnem. Dobrze zrobiły. Gdy NKWD przyszło
je aresztować, nie zastali nikogo w domu. Janina Biedrzycka widziała,
jak Sowieci wywozili Polaków. - Na furmankę wsiadał ruski i Żyd. Ruski
przecież nie wiedział, w którym domu mieszkają, a Żydzi znali ludzi, bo
tyle lat żyli razem. Wiele rodzin polskich z Jedwabnego dotknął terror
sowiecki. Genowefa Malczyńska: - Zastukali do domu o wpół do drugiej w
nocy. Dwóch enkawudzistów i dwóch Żydów z Jedwabnego. Mamusia wstała,
otworzyła, a oni wyjęli długą listę i mówią: gospodyni, zbieraj się.
Dziadkowi kazali przyprowadzić konia z łąki i zaprzęgać. Gdy zaczęłyśmy z
siostrami płakać, jeden z enkawudzistów, który jak się okazało, przyjechał
aż spod Moskwy, mówi tak: Choziajka, nie płacz, bo w poniedziałek
wszystkie z Jedwabnego będą wywiezione. My z sobą list nie przywieźli, to
wasi Żydzi. Deportacja rodziny Żelaznych odbywała się w nieludzkich
warunkach. Najpierw przywieźli ich na posterunek na rynku. Tam do południa
siedzieli na wozach. - Pilnował nas Żyd z karabinem na sznurku. Z
okolicznych wsi wciąż zjeżdżały furmanki z Polakami. Potem wszystkim
kazali jechać do Łomży. I znów w asyście enkawudzisty i Żyda pojechali do
Łomży, gdzie już czekały podstawione bydlęce wagony. Genowefa
Malczyńska: - Dziadek się z nami pożegnał, chciał odjeżdżać do domu. Ale
jakiś Żyd go zobaczył, zawołał enkawudzistów i kazali mu wsiadać do
wagonu. Z Kazachstanu rodzina Żelaznych wróciła dopiero w 1946 r. Bez
dziadka i brata, którzy zmarli z chorób i wycieńczenia. Ostatnia
deportacja odbyła się tuż przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej 22
czerwca 1941 r. Jadwiga Wąsowska: - W czwartek jesteśmy w kościele.
Już wychodzimy, a tu strasznie dużo samochodów zajeżdża na podwórko NKWD.
Ludzie patrzą coś niejasno. Uciekłyśmy na cmentarz, a stamtąd na dalsze
wsie. Cud Boski, że to było niedługo.
Niemieckie
porządki
Po wejściu Niemców nastała cisza. Nowi okupanci zajęli
biura po NKWD, przejęli całą dokumentację. Bardzo to im się potem
przydało. Zaczęli wprowadzać swoje porządki. Zażądali oddania przez
mieszkańców wszystkich radioodbiorników. Jadwiga Wąsowska: -
Nauczyciela Jaworskiego zastrzelili na miejscu, gdy znaleźli u niego
radio, choć było to jeszcze przed wydaniem rozporządzenia. Zostawił troje
dzieci. W miasteczku pojawiły się nieduże afisze, za co grozi
Todgeschossen - rozstrzelanie. Za posiadanie radia, maszyny do pisania.
Nic dziwnego, że wszyscy siedzieli jak myszy pod miotłą. Terror nowych
władz najpierw dotknął Polaków. Jadwiga Wąsowska: - Pewnego dnia
zabrali kilkanaście osób ze Stryjak, kilka z Jedwabnego - polskich
chłopaków, którzy bratali się z Sowietami, służyli w milicji. Jeden z nich
nazywał się Kupiecki. Powieźli do lasku przy szosie do Wizny i tam
rozstrzelali. - Za parę dni wiozą znów furmankę chłopów-sołtysów,
którzy niby współpracowali z Sowietami. Znów ich powieźli do lasku, do
Przestrzela i tam rozstrzelali. Dziś są tam dwie mogiły. Niemcy mieli
przecież listy zostawione przez Rosjan. To samo dotyczyło Żydów, którzy
witali Sowietów chlebem i solą. - Komendant Widtman musiał się wściekać,
że oni są w mieście - mówi pani Jadwiga. Dodatkowo Niemców rozdrażniał
wielki pomnik Lenina na rynku. Jadwiga Wąsowska: - Nie wiem, jak go
rozebrali. Sami na pewno nie tknęli, tylko nakazali: los, masz robić, a
nie to kula.
Ten dzień
10 lipca 1941 r. niebo było
bardzo czyste. Moi rozmówcy, poza panią Genowefą Malczyńską, widzieli
wydarzenia tego dnia z różnych miejsc. Janina Biedrzycka - z rynku.
Jadwiga Wąsowska - z rynku i z ul. Cmentarnej. Franciszek
Karwowski - z Janczewka. Ryszard Malczyński - z wieży kościoła.
Janina Biedrzycka: - Widziałam, że rano tego dnia przyjechały dwa
samochody ciężarowe Niemców. Po śniadaniu do ojca Ryszarda
Malczyńskiego przyszedł ks. Kębliński i poprosił o wymianę zniszczonych
przez działania wojenne dachówek na kościele. Ryszard przyprowadził
Jana Mocarskiego i razem wspięli się na dach. Ryszard Malczyński: - W
pewnej chwili Janek krzyczy: Rysiek, Niemcy jadą. Skąd? Od strony Łomży.
To była żandarmeria, cztery czy pięć bud z czarnymi plandekami. W pewnej
chwili Rysiek odwraca się i mówi: Z drugiej strony od Wizny jadą. Razem
zjechało chyba z 10 aut. Zeszli z dachu i niżej na wieży przez szpary
z desek, którymi były zabite okna, patrzyli, co będzie dalej. Ryszard
Malczyński: - Niemcy wyskoczyli i po chałupach Polaków wyganiają. Jak
zebrali kilkanaście osób, to dawaj za nimi. Widać, jak po chałupach
wyciągają Żydów i potem zganiają ich na rynek. Jak Żyd wychodził z
mieszkania, to Niemiec zaraz fotografował. Potem kazali Żydom pleć trawę.
Tak było do obiadu. Franciszek Karwowski: - 10 lipca ojciec dowiedział
się rano, że Niemcy mają tego dnia gładzić Żydów w Jedwabnem. Założył więc
konia, bo chciał odebrać wagę pożyczoną Kosackiemu. Pojechał razem z moim
starszym bratem. Wjechać wjechali, ale przy wyjeździe Niemcy ich
zaatakowali, żeby ojciec pomagał Żydów zganiać na rynek. Ale udało im się
uciec. Franciszek Karwowski pamięta, że Polacy, którzy musieli zbierać
Żydów, często ich przepuszczali. Tak było właśnie z Kosackim. Ryszard
Malczyński: - Polaków ustawili z jednej i z drugiej strony. Niemiec co
kilkanaście metrów stał z karabinem do strzału. Żeby nikt z Żydów nie
uciekł. I tak wyszło, że to Polacy zrobili. Nie Niemcy. Jadwiga
Wąsowska: - Szłam do swoich kuzynów, ulicą koło kościoła. Patrzę, coś
dzieje się na rynku. Tu siedzi gromadka w kuczki, i tam, i tam. Nagle obok
apteki [w czasie wojny mieściło się tam najpierw NKWD, potem posterurnek
niemiecki - przyp. MR] wyskakuje gromadka dzieci. Za nimi żandarm
niemiecki. A więc Niemcy również chodzili po domach i wypędzali Żydów.
Potwierdzają to wszyscy świadkowie. Janina Biedrzycka: - Niemcy
chodzili. Nasz sąsiad Zejer, bardzo porządny człowiek, dostał kartkę od
Niemców, żeby się stawił na rynek. Poszedł i już go nie puścili. U nas
mieszkały trzy rodziny żydowskie. Zejer przyszedł do nas z Niemcem, który
kazał mu wejść na górę i szukać Żydów. Chociaż Zejer pokazywał, że drzwi
są zamknięte, ale Niemiec nie dał za wygraną. Wszedł po schodach, kopnął
drzwi i wyprowadził z łóżka młodą Żydówkę i chłopca żydowskiego. Rodzice
poszli na rynek, a ich zostawili. A Zejer za to, że tylko był przy
wyprowadzaniu Żydów, dostał 12 lat i zmarł w więzieniu. A ten co może
nabił, dalej chodzi. Jadwiga Wąsowska: - Patrzę, idzie pochód. Żydzi
niosą na ramionach ten łeb Lenina. Było ich z 10. Mieli takie nosze i na
nich nieśli ten ciężar. Tacy spoceni, przerażeni, czerwoni z wysiłku. Na
przedzie szedł rabin, niósł drąg. Za jakiś czas znów idę do miasta.
Patrzę, jakiś tłum. Zdziwiłam się, ale poszłam z nimi. Janina
Biedrzycka: - Ojciec tego dnia leżał w łóżku. Przyszedł ten niby burmistrz
Karolak z Niemcem i powiedział, żeby dać klucze od stodoły. Dlaczego
wybrano właśnie tę stodołę? - pytam mieszkańców. - Bo stała najbliżej
miasteczka, przy kirkucie i była większa od innych. Nie zagrażała pożarem.
Janina Biedrzycka: - Ojciec nie wstał, kazał mamie dać klucze. Potem
poszłam z mamą do Przestrzela, żeby zobaczyć, co oni będą robić z tą
stodołą. Stanęłyśmy pod dużym drzewem, w dole, zasłaniały nas zboża.
Otworzyli najpierw dużą kłódkę kluczem kowalskiej roboty, potem wierzeje i
zaczęli wyciągać sprzęt. Z jednej strony stali cywile, ale kto to był - z
daleka trudno było zobaczyć. Obok stali Niemcy. - Bardoń stał, tłumacz
- ktoś dopowiada. Janina Biedrzycka: - Wróciłyśmy do domu i
powiedziałyśmy ojcu, że wyciągają sprzęt ze stodoły. A po co i na co, nikt
nie wiedział.
Wasersztajn kłamie
Żydzi szli w
kolumnie w ciszy i spokoju. Całymi rodzinami. Trzymali dzieci za ręce.
Jadwiga Wąsowska: - Ktoś nagle krzyknął: wody. To ja do sąsiadów.
Złapałam kubek wody, podaję, nie wiem komu. Ktoś mnie uderzył kijem po
ręku, kubek wypadł mi z ręki. Bo pani Jadwiga pamięta, że jakieś
młokosy latały z cienkimi kijami. - Ale żadnych pał z gwoździami nie było.
To wszystko obłuda i kłamstwo. Nikt też z Żydów, jak Bóg mi świadkiem, nie
był ani skaleczony, ani porżnięty, ani bez głowy. Nikt z Polaków nie niósł
powiązanych za nóżki dzieci. Jak on bezczelnie kłamie, ten swołocki duch -
tak pani Jadwiga komentuje relację Szmula Wasersztajna o okropnościach
rzekomo popełnianych przez Polaków. Tak samo kłamstwem jest opowieść,
że Polacy prowadzili Żydów nad sadzawkę i tam im rozcinali brzuchy. - Przy
stodole nie było żadnej wody, tam jest przecież cmentarz. A w sadzawce,
gdzie poiliśmy krowy, ponad pół kilometra od stodoły, woda była
czyściutka, żadnej krwi. Jadwiga Wąsowska: - Doszłam do swego domu
przy Cmentarnej. Na ganku siedziała mama, ciocia, sąsiadki. Płakały: "Na
razie z Żydami, a potem z nami to będzie". "To" z Żydami stało się z
inicjatywy i rozkazu Niemców.
Prosto do nieba
Dym
buchnął po obiedzie, słup poszedł prosto do góry. Jadwiga Wąsowska: -
Jak poszli do stodoły, po jakimś czasie słyszymy krzyk. Jeden wielki
krzyk. Wtedy już podpalono stodołę. Pani Jadwiga pamięta, że trzy dni
się paliło. Na trzeci dzień poszła do stodoły. Jadwiga Wąsowska: -
Weszłam na klepisko. Po prawej stronie leżał człowiek. Cały tors miał
osmalony. W zachodnio-południowym szczycie - piramida ciał, aż pod sam
sufit. Ta ściana się nie bardzo spaliła, więc wszyscy pchali w ten róg, bo
pozostałe były spalone. Więcej pani Jadwiga nie chodziła do stodoły.
T
Fragment listu do redakcji "Naszego Dziennika":
Droga Redakcjo
Pisze do Panstwa w dwoch sprawach.
Po pierwsze, w sprawie reportazu "I z nami tak bedzie".
Niestety, nie mam kontaktu z mieszkancami Jedwabnego, wiec chcialbym sie z nimi skontaktowac za pomoca redakcji.
Prosze im powiedziec, ze wcale nie sa sami. Ze sa na swiecie Polacy ktorzy interesuja sie ich losem, ktorzy walcza w ich, a co za tym idzie, naszej, polskiej sprawie. Prosze ich poinformowac o naszej Internetowej Witrynie (...) Prosze ich w naszym imieniu pocieszyc, dodac otuchy. Jeszcze nie wszystko stracone. Nie sa pozostawieni samym sobie, wielu jest z nimi. Jezeli maja jakies materialy, wypowiedzi ktore chca opublikowac na forum Internetowym, prosze ich skierowac do "Naszej Witryny".
(...)
Pozdrawiam Panstwa, a za waszym posrednictwem wszystkich mieszkancow Jedwabnego
Krzysztof Janiewicz
Powrot
|