Kto utrudnia dialog? Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim o stosunkach polsko-żydowskich rozmawia Paweł Paliwoda |
Jest to wzajemność, która powinna znaleźć wyraz we wzajemnym życzliwym poznawaniu się partnerów i w szacunku dla tożsamości drugiej strony. Muszę powiedzieć, że pierwsze rozczarowanie w tej kwestii przeżyłem już na początku lat 90. Miało ono związek z rozwijaniem się i narastaniem sporu o klasztor sióstr karmelitanek w Oświęcimiu. W moim przekonaniu już wtedy w kontaktach polsko-żydowskich brakowało wzajemności. I dlatego mam wątpliwości, patrząc wstecz na minione 15 lat, czy w ogóle na jakimś etapie zaistniał prawdziwy dialog. Czy to ta konstatacja spowodowała w lutym 1998 roku rezygnację Księdza ze współprzewodnictwa w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów?
Drogi z niektórymi osobami zaangażowanymi w
dialog polsko-żydowski rozeszły się wówczas, gdy wyraźnie powiedziałem, że
Jakiego typu poglądy czy postawy wytworzyły asymetrię w dialogu?
Była to i
jest przede wszystkim instrumentalizacja obustronnych kontaktów i praktyki
dialogowania dla forsowania wrażliwości żydowskiej i żydowskiego punktu
widzenia. W niektórych przypadkach chodziło o niezwykle praktyczne
żądania, takie na przykład jak pomoc w dyplomatycznym uznaniu państwa
Izrael, popieranie polityki żydowskiej prowadzonej w Izraelu wobec
ludności palestyńskiej i chrześcijańskiej. Chodziło także o zaangażowanie
jak największej liczby chrześcijan w popieranie żydowskiej wizji II wojny
światowej, sprowadzającej tamte dramatyczne wydarzenia wyłącznie do
holocaustu, a więc konsekwentnie do wojny nie-Żydów przeciwko Żydom, a tym
samym do silnej konfrontacji z chrześcijaństwem. Czy społeczność żydowska w Polsce i w świecie jest na tyle skonsolidowana i jednorodna, że można ją określić jednym terminem "strona żydowska"?
Wszystkie grupy, z którymi Kościół, katolicy
bądź Polacy nawiązują dialog, w jakiś sposób różnią się między sobą. Ale
istnieją fundamentalne zasady i cele, które przesądzają o ich silnej
konsolidacji. Ktokolwiek po stronie żydowskiej, szeroko pojętej, wyłamie
się z tego kanonu, jest natychmiast kontestowany i odsuwany od kontaktów z
chrześcijanami, a nawet ostracyzmowany. Jak strona żydowska definiuje antysemityzm?
Czy pojęcie antysemityzmu utraciło swoje moralne konotacje? W moim przekonaniu to hasło zostało tak dalece upolitycznione i nadużyte, że dzisiaj bardzo rzadko niesie ze sobą skojarzenia czy przesłanie moralne. Częściej jawi się jako element tzw. politycznej poprawności. Proszę posłuchać tych występujących w środkach masowego przekazu osób, które jednym tchem deklamują: "nietolerancja, ksenofobia, antysemityzm". Ludzie, którzy twierdzą, że na każdym domu widzą antyżydowski napis czy szubienicę, w ten sposób przykładają rękę do banalizacji antysemityzmu. Jednym z jej przejawów jest felietonizacja tego zjawiska, znacznie osłabiająca wrażliwość moralną. Antysemityzm jednak istnieje. Czy nie warto go definitywnie wyeliminiować?
Antysemityzm jest złem, jest grzechem. Tak jak tyle innych złych
rzeczy, do których zdolny jest człowiek, tak jak wiele innych ideologii,
które są wrogie jakiejś grupie społecznej czy konkretnym ludziom. Ale
próba definitywnego wytępienia tego zła ma charakter utopijny, podobnie
jak wyobrażenia o definitywnym zlikwidowaniu korupcji, prostytucji albo
alkoholizmu. Na łamach najbardziej postępowego polskiego dziennika przed paroma laty sformułowano tezę, że kto się głośno nie odcina od antysemityzmu, sam jest skażony antysemityzmem.
Taka
diagnoza wskazuje, że ci, którzy ją wygłaszają, sami potrzebują dobrze
zdiagnozowanej pomocy, być może również medycznej. Zanim się coś takiego
napisze, trzeba się zastanowić, czy nie przykłada się w ten sposób ręki do
lekceważenia rzeczywistego antysemityzmu. Jak Ksiądz ocenia merytoryczną zawartość "Sąsiadów" Grossa?
Na początku tej książki
są antypolskie i antykatolickie brednie. Mówię to z całą
odpowiedzialnością - brednie przynależące do świata ponurych legend. Na
przykład tam, gdzie się mówi o Żydówkach, które rzuciły się do stawu, a
wpierw potopiły własne dzieci. Jedna z nich utopiła się natychmiast, druga
pływała parę godzin, chłopi zaś stali obok i z nich szydzili. To wszystko
jest wytworem chorej wyobraźni. Przedstawianie takiego pisarstwa jako
historiografii ma zresztą swój precedens. Mam na myśli "Malowanego ptaka"
Kosińskiego, w którym antypolskie i antykatolickie nonsensy zostały
okrzyknięte wiarygodnym obrazem historii. Wypowiedź redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" była bardziej stonowana. Wypowiedź Adama Michnika miała także swoją wersję amerykańską, opublikowaną na łamach "New York Timesa". To, co napisał Michnik, było bardziej wyważone, ale nie zmienia faktu, że mamy do czynienia przede wszystkim z próbą uwiarygodnienia jego samego. Jest to zarazem jeszcze jedna okazja do tego, żeby na użytek odbiorcy amerykańskiego potwierdzić, iż wyłączną koncesję do przedstawiania problematyki żydowskiej i do jej interpretowania w Polsce ma właśnie Adam Michnik i jego otoczenie. Czy Żydzi jedwabieńscy nie mieli powodów, żeby bać się polskich sąsiadów?
Dramat Jedwabnego polegał na tym,
że Żydzi mieli takie same powody, żeby się bać Polaków, jak Polacy, żeby
się bać Żydów. Była to wzajemna spirala niechęci i uprzedzeń, których
apogeum przypadło po 17 września 1939 roku. Działalność Żydów po stronie
sowieckiej jest coraz lepiej udokumentowana, wspomnę więc tylko, że ci z
nich, bo przecież nie wszyscy, którzy uwikłali się we flirty z Sowietami,
posunęli się do budowy na głównym rynku Jedwabnego pomnika Lenina. Polacy,
którzy nie zdejmowali przed obeliskiem czapki, byli denuncjowani. Wielu
Polaków, często przy czynnym udziale części ich żydowskich sąsiadów,
wywieziono na Syberię (wśród wywiezionych znalazł się też proboszcz
Jedwabnego), inni zaś padli ofiarą komunistycznych represji w Łomży i w
innych więzieniach. Stan upokorzenia, zastraszenia i prześladowań Polaków
trwał ponad półtora roku. Czy i jak przy obecnym stanie wiedzy na temat Jedwabnego władze państwowe i kościelne powinny włączyć się w obchody rocznicy pogromu? Trzeba w tym miejscu podkreślić, że nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Oczywiście dotyczy to także ówczesnych mieszkańców Jedwabnego. Daleko bardziej nie można obarczać winą za tę zbrodnię Polaków urodzonych jedno czy dwa pokolenia później. Przeciwne podejście przypomina formułowane niegdyś wobec Żydów oskarżenia o śmierć Jezusa Chrystusa. Jeżeli zatem celem pobytu w Jedwabnem prezydenta, premiera czy kogoś z przedstawicieli Kościoła miałoby być przepraszanie strony żydowskiej, to w moim przekonaniu taki gest nie ma żadnego sensu. W latach 90. odbyło się kilkanaście mniej czy bardziej widowiskowych przepraszań i niczego one w naszych stosunkach nie zmieniły. Odwrotnie - wytworzyły swoistą modę na przepraszanie, a moda ma to do siebie, że trywializuje sens poważnego przesłania. Widzieliśmy prezydenta Wałęsę pod Ścianą Płaczu, widzieliśmy przedstawicieli naszego życia publicznego, w tym także MSZ i Kościoła, którzy przepraszali. Proszę zwrócić uwagę, że w ten sposób można byłoby z historii koegzystencji Polaków i Żydów trwającej kilkaset lat wyodrębnić rozmaite tragiczne epizody i żądać, żebyśmy przepraszali za każdy z nich. Zupełnym nieporozumieniem są takie głosy, jak niedawna propozycja zgłoszona na łamach "Wprost". Podpowiada się tam prezydentowi, premierowi i prymasowi formułę nawiązującą do słynnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich zawierającego zdanie "przebaczamy i prosimy o przebaczenie", ale znamiennie i upokarzająco się ją zmienia. Mielibyśmy powiedzieć Żydom: "przepraszamy i prosimy o przebaczenie". To jest pomysł chorobliwy - jednostronne i upokarzające Polaków kajanie się, co z pewnością nie sprzyja dialogowi. Celem nie powinno być jednostronne przepraszanie, ale obustronne, wypływające z dobrej woli, pojednanie. Bez wzajemności mamy do czynienia z głuchymi monologami, dla których dialog to tylko pretekst do powtarzania zastarzałych uprzedzeń i zgłaszania różnych żądań. Pojednanie jest trudne, bo wymaga uczciwego spojrzenia w przyszłość i rzetelnego zaangażowania także strony żydowskiej. Co można zaproponować w zamian?
Do
tej pory stosunki polsko-żydowskie w spojrzeniu na holocaust były
postrzegane w trójkącie Polacy-Żydzi-Niemcy. Przy czym stopniowo zmieniało
się postrzeganie odpowiedzialności każdej ze stron. Zaraz po wojnie
mówiono: Niemcy to prześladowcy, Żydzi i Polacy to ofiary. Mniej więcej
dwadzieścia lat po wojnie ten paradygmat się zmienił: Niemcy to
prześladowcy, Żydzi - ofiary, a Polacy - świadkowie. W latach 90.
interpretacja historii znów się zmieniła: Niemcy prześladowcy, Żydzi
ofiary, Polacy prześladowcy. Polaków przesunięto do kategorii, którą
historiografia żydowska określa mianem "naziści i ich sprzymierzeńcy".
Na czym opiera Ksiądz tak pesymistyczną ocenę? W roku 1989 w ramach dialogu religijnego wraz z grupą księży katolickich z Polski odwiedziłem synagogę w Chicago. Tam spotkaliśmy wspólnotę Żydów, której ton nadawała osoba sprawiająca wrażenie supergorliwego wyznawcy judaizmu. Nie wiedziałem, kim jest ten człowiek, ale kiedy padło jego nazwisko, uświadomiłem sobie, że do 1968 roku był sekretarzem PZPR na Uniwersytecie Warszawskim. Ten epizod postrzegam jako symboliczny. Żydzi, którzy mieszkają w Ameryce, nie chcą mieć nic wspólnego ze swoimi uwikłaniami w komunizm. Mówią o tym bardzo niechętnie i są na tym punkcie bardzo drażliwi. W tej sytuacji trudno oczekiwać szczerej dyskusji o przeszłości. Dla wielu Żydów w Ameryce oraz poza nią taka dyskusja oznaczałaby bowiem konieczność zmierzenia się z własnym życiorysem i w pewnym sensie zakwestionowanie ich obecnej tożsamości. Czy dialog polsko-żydowski jest skazany na porażkę?
Pojednanie ma doniosły sens, jest wielką wartością. Aby do niego
doszło, potrzebna jest trwała zmiana we wzajemnym patrzeniu na siebie obu
stron. Pojednanie zakłada wzajemność. Nie dlatego, iżby winy Polaków i
Żydów były takie same albo porównywalne, ale dlatego, że one po prostu po
jednej i po drugiej stronie były. Natomiast puste gesty nie mają sensu i
na ogół trafiają w próżnię. Jak ocenia Ksiądz reakcje polityków i mediów na upublicznione ostatnio fakty dotyczące udziału w 1968 roku w antysemickiej nagonce ludzi z najbliższego otoczenia prezydenta Kwaśniewskiego?
Podobne fakty wyszły niegdyś
na jaw w przypadku członkini Unii Wolności i to też bardzo skrupulatnie
wyciszono. O co chodzi? Gdyby dzisiaj oceniać ludzi za to, co mówili w
latach powojennych, to wielu polityków, starzejąca się elita intelektualna
i tzw. autorytety moralne musieliby przejść bardzo trudną i ciężką próbę.
Bo jeżeli surowo rozliczać za rok 1968, to dlaczego nie za komunizm oraz
za udział w krwawych i podłych aspektach budowania i umacniania PRL?
Odpowiedzialność za antysemityzm wygodniej jest przerzucać na całe polskie
społeczeństwo, chroniąc przy tym własne interesy. |