Mieszkańców Jedwabnego bulwersuje rocznicowa uroczystość ku czci zamordowanych Żydów
Maria Kaczyńska Gazeta Współczesna 05.07.2001

 

Jedwabne nie pójdzie pod Ścianę Płaczu

Wszystko wskazuje na to, że we wtorkowych uroczystościach ku czci zamordowanych Żydów w Jedwabnem, z miejscowej społeczności udział wezmą tylko burmistrz i przewodniczący Rady Miejskiej. I to we własnym imieniu, gdyż radni zabronili im występować w imieniu samorządu.

- A po co mnie tam iść - oburza się pan Antoni, rocznik 1932. - Na co ja potrzebny. To żydowska sprawa.

Pan Antoni mieszka na ulicy Przestrzelskiej i do miejsca, gdzie stała stodoła, ma dosłownie kilkaset metrów. Ale nie był tam od momentu, kiedy się to wszystko zaczęło. Tylko w telewizji śledził rozwój wypadków. No i słuchał, co ludzie mówią, jak wyszedł na miasto.

- Jakieś sektory podobno porobili, ściany płaczu i inne czorty - mówi, podążając za mną na miejsce zbrodni.

Jest poniedziałek, 2 lipca. Za tydzień ma tutaj zjawić się prezydent RP, by przeprosić naród żydowski za zbrodnie narodu polskiego. Od dwóch miesięcy miejsca w dzień i w nocy pilnują policjanci.

- Ludzie mówili, że każdemu, kto się zbliżył, kazali odsunąć się na odległość trzystu metrów. To i po co miałem przychodzić - mówi zasępiony pan Antoni.

Teraz też się waha, czy pójść ze mną. Z dziennikarzami lepiej się nie zadawać. Każdy, kto z nimi rozmawiał, miał kłopoty.

Zwyciężyła ciekawość. Policjant z ochrony - o dziwo! - pozwala nam wejść na strzeżony teren. - Tylko proszę trzymać się wyznaczonych dróg - przykazuje.

Pan Antoni nie poznaje miejsca. Wiosną rosło tu zboże. Teren przy cmentarzu należał do sąsiada z tej samej ulicy, Kozłowskiego, a miejsce pochówku ofiar - do Biedrzyckiego z Piątnicy, wnuka Śleszyńskiego, właściciela stodoły.

- Musieli wziąć ładny grosz od państwa, bo Bubel podbił cenę - śmieje się.

Teraz na obrysie fundamentów stodoły i wzdłuż linii ogrodzenia starego cmetarza żydowskiego pojawiły się wielkie, kamienne bloki, tworzące niskie mury.

- Jak na ściany płaczu to chyba trochę za niskie - dochodzi do wniosku pan Antoni. - Ciekawe, czy połączą kamienie zaprawą, czy tak zostawią. A te sektory to chyba tam będą - wskazuje pusty teren wokół grobu. - Jak żydostwo będzie się zjeżdżać, to będą gdzie mieli stawiać samochody.

Nikogo nie zostawiają w spokoju

- Dałaby sobie pani spokój z tym wypytywaniem - radzi mi pani Helena, energiczna kobieta po pięćdziesiątce, poznana podczas kupowania truskawek na rynku. - To ludzi okropnie denerwuje.

Jak o Jedwabnem stało się głośno, to dziennikarze najpierw zaczepiali każdego, kto im się na ulicy pod rękę nawinął, wyjaśnia. A wiadomo, kogo zawsze można spotkać na jedwabnieńskim rynku. Takich, co to za piwo wszystko powiedzą. Nawet że ich dziadek albo ojciec mordował Żydów, a oni to widzieli na własne oczy. Teraz żaden porządny człowiek już z dziennikarzami o Żydach nie rozmawia, bo wiadomo, że nie o prawdę im chodzi, tylko o sensację. Prawda nie sprzedaje się dobrze, a kłamstwo doskonale, zauważa pani Helena.

Ale unikanie dziennikarzy na niewiele się zdaje, bo na ten przykład ci z telewizji wcale nie potrzebują rozmówców. Upatrzyli sobie kościół. Aż strach na mszę iść w niedzielę, bo zaraz sfilmują. Jak w maju były pierwsze komunie, to nie było człowieka w kościele, którego by nie sfilmowali.

Panią Helenę też, jak wychodziła z wnuczką. Ona krzyczała, że nie pozwala, zasłaniała wnuczkę, ale tamtych to w ogóle nie obeszło. Chyba nic nie zrozumieli, bo to była zagraniczna telewizja.

- I tak to jest - wzdycha kobieta. - Jakiegoś obdartego dziada dopadną, albo kogoś, kto przed nimi ucieka albo się zasłania. I puszczają to w świat! Że taka tu nędza i dzicz. To nic dziwnego, że zamordowali tych Żydów, dochodzi do wniosku telewidz, jak coś takiego obejrzy. A potem człowiek gdzieś pojedzie i wszyscy mu się dziwnie przyglądają. Niby nic nie dają odczuć, ale jest sensacja: patrzcie, ten to z Jedwabnego!

Jeden, co się ujął

Po Jedwabnem krąży widmo. Nazywa się Leszek Bubel i ma opinię skrajnego antysemity. Każdy policjant, chroniący miejsca zbrodni, ma jego fotografię.

Bubel może dużo namieszać, bo ma w Jedwabnem zwolenników, uważają władze. Wie o wszystkim, nawet o każdym tajnym spotkaniu w domu kultury. Spotykali się tam najpierw sam sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik i miejscowe władze. Omawiano bieżące sprawy, związane z nowym upamiętnieniem miejsca zbrodni i uroczystością. Potem uczestników zaczęło przybywać, a od dwóch tygodni zjeżdża ich tylu, że brakuje miejsca do postawienia samochodów.

- Ile razy Przewoźnik chciał się spotkać, dzwonił na komórkę do burmistrza lub przewodniczącego rady gminy, jak dojeżdżał już do Jedwabnego - opowiada pragnący zachować anonimowość radny Rady Gminy.

W tym dniu zebrała się cała rada, bo minister chciał skonsultować nowy napis na pomniku. I nagle konsternacja: pojawia się Bubel.

Zachodzono w głowę, skąd wiedział o spotkaniu. Wniosek nasunął się sam: powiadomił go któryś z radnych. Powstał nieprzyjemna sytuacja, bo minister ``powiedział: jak ten pan nie wyjdzie, to ja wyjdę.

- On jeden za nami się ujął - mówi mężczyzna działający w Komitecie Obrony Dobrego Imienia Miasta. Nie chce podać nazwiska ani opowiadać o działalnosci komitetu.

- Jak chcieliśmy współpracować z prasą, to co prasa zrobiła z naszym apelem do władz? Wyśmiała go i wyszydziła! - mówi. - Racje mieszkańców się wyszydza, tylko racje Żydów się liczą.

W apelu komitet prosił najwyższe władze państwowe, by wstrzymały się z nowym upamiętnianiem zbrodni do czasu zakończenia śledztwa przez Instytut Pamięci Narodowej. Nie wiadomo, czy dotrał on do adresatów, gdyż działacze komitetu nie chcą w ogóle o tym rozmawiać.

Bubel zjawił się w Jedwabnem w dniu, kiedy w miejscowym kościele biskup łomżyński jako pierwszy powiedział publicznie, iż za wrzawą wokół zbrodni sprzed 60 lat kryje się "shoahbusiness" czyli chęć zarobienia na holokauście.

- Najpierw tylko rozdawał tę swoją bibułę i wydawało się, że nie jest groźny - mówi radny. - Potem zaczął mieszać.

Złożył m.in. propozycję właścicielom ziemi w miejscu zagłady, że wykupi ją po cenie dwukrotnie wyższej od proponowanej przez państwo. Zapowiedział, że przekaże ją następnie Komitetowi Obrony Dobrego Imienia Miasta.

- To ludzie z Jedwabnego powinni decydować o tym, jak upamiętnić to miejsce - uważa Leszek Bubel. - Tam zginęli również Polacy i powinny być krzyże. Chciałem im w tym pomóc. Ci radni w ogóle ich nie reprezentują i powinni zostać odwołani.

Między młotem i kowadłem

- Tylko tego nam brakuje - mówi przewodniczący Rady Miasta, Stanisław Michałowski - żeby Bubel zrobił tu drugie oświęcimskie żwirowisko. Wtedy już do końca życia nie pozbędziemy się piętna antysemitów.

Przewodniczący ma dość swojej funkcji. Z jednej strony musi współpracować z władzami państwowymi, a z drugiej liczyć się z wolą i opinią swoich wyborców. [wygląda na to, że tak jak kiedyś, także i dziś aktualny jest podział na "my" i "oni" - wtr. WK.] Jeszcze kilka miesięcy temu wierzył, że da się to pogodzić. Dziś uważa, iż nie jest to możliwe. Po uroczystości zamierza złożyć rezygnację.

Drogi władz państwowych i mieszkańców Jedwabnego zupełnie się rozeszły, uważa przewodniczący. A wszystko przez niezrozumiały pośpiech. Czy ta uroczystość musi się odbyć już teraz, kiedy nie jest zakończone śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej? Kiedy pojawia się tak dużo wątpliwości przemawiających przeciwko sensacyjnej tezie, że 60 lat temu jedna połowa miasteczka wymordowała drugą połowę?

- Ludzie uważają, że padli ofiarą machinacji - usprawiedliwia mieszkańców przewodniczący. - Ja sam też mam wrażenie, że władze państwowe do końca nie wiedzą, dokąd zmierzają w tej sprawie i co chcą osiągnąć.

W kwietniu na ulicach pojawiły się ulotki i napisy , żeby odwołać zarząd i radę. Jednocześnie grupa mieszkańców, za namową Leszka Bubla, wystąpił z wnioskiem do radnych, aby nadać tytuł honorowego obywatela miasta znanemu z niechęci do Żydów działaczowi amerykańskiej Polonii Edwardowi Moskalowi. Przewodniczący prawie zerwał sesję, żeby nie dopuścić do dyskusji na ten temat.

Naciski, aby zupełnie odciąć się od całej sprawy, czują wszyscy radni. I liczą się z nimi. Nie zgodzili się na propozycję burmistrza powołania lokalnego komitetu obchodów. A na koniec uchwalili stanowisko, że podczas uroczystości 10 lipca ani burmistrz, ani przewodniczący nie mają prawa ich reprezentować.

Jedwabnieńskie piekło

- Odbieramy telefony z pogróżkami, że spalą nam dom - mówi mężczyzna w średnim wieku. - Dlatego, że ciocia wypowiedziała się w radiu, że to Polacy mordowali Żydów.

Nie są to jedynie problemy tej rodziny. Wszystkie osoby, które wypowiadały się w mediach w tym duchu, mają podobne kłopoty.

- Narobiło się piekła między ludźmi na następne 60 lat - zauważa pan Antoni. - I po co to wszystko? Po co gadać byle co? Nie lepiej zaczekać, aż prokuratorzy zbadają, jak było?

Pan Antoni, podobnie jak całe jego otoczenie, był oburzony, że Żydzi nie pozwolili przeprowadzić pełnej ekshumacji ofiar. Uważa, że środowiska żydowskie nie są zainteresowane dokładnym ustaleniem liczby ofiar i wyjaśnieniem okoliczności zbrodni.

- Bo wiedzą, że nie jest tak, jak oni mówią - twierdzi.

Ale i częściowa ekshumacja przyniosła dużo nowych informacji, cieszy się pan Antoni. Przede wszystkim zmniejszona została skala zbrodni. No i znaleziono wiele szczątków pocisków, świadczących o obecności Niemców.

- Ludzie w Jedwabnem od początku mówią, że w całym mieście nie było w 41 roku 1600 mieszkańców. Mówią też, że ci, co brali w tym udział, robili to pod lufami niemieckich karabinów. Dotąd nikt nas nie słuchał, ale teraz może się to zmieni - dodaje stary człowiek.

Od czasu, gdy IPN podał informacje o wynikach ekshumacji, zrobiło mu się lżej na duszy. Zaczyna wierzyć, że jednak prawda wyjdzie na jaw i miasto zostanie oczyszczone z zarzutu ludobójstwa.

- Lepiej mi się z tym żyje. Jakby ubyło jakiegoś ciężaru i trochę lżej oddychać - mówi pan Antoni.

Maria Kaczyńska

Podkreślenia w tekście moje - WK.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1