Jedwabne - miasto zadżumionych
prof. Wiesław Jan Wysocki
 
jedwabne
Miejsce po usuniętym pomniku w Jedwabnem. Idea pojednania spełni się, gdy oprócz macewy upamiętniającej pomordowanych Żydów, stanie pomnik oddający hołd tamtejszym Polakom, wywiezionym w głąb imperium sowieckiego przez NKWD i - jak wiele wskazuje - przez współpracujących z Sowietami tych właśnie Żydów
Fot. J. Żdżarski JR
Sprawa związana z mordem dokonanym w Jedwabnem jest dziś postrzegana na kilku płaszczyznach, które trudno ze sobą pogodzić ze względu na całkowicie różne cele. Dominująca i najbardziej krzykliwa jest płaszczyzna polityczna. I choć wydaje się, że niektórym osobom szczególnie zależy na nagłośnieniu politycznym, to nie ono mnie interesuje. Jest to i kiepski warsztat, i ograne efekty, tylko aktorzy wytrawni. A tak bardzo chciałbym, by w moim kraju prezydent był bardziej politykiem, a mniej pseudo-moralistą, zaś parlamentarzyści nie szukali motywacji dla swoich projektów ustaw w odbiorze tychże poza granicami u możnych tego świata, ale kierowali się racją stanu państwa i interesem jego obywateli. Drugą sferą jest dociekanie prawdy historycznej. Nie jest ono proste, gdy w kwestie faktograficzne wdzierają się politycy ze swoimi doraźnymi racjami.

Przez wiele lat powojennych wzruszały i poruszały moralnie szkice Zofii Nałkowskiej "Medaliony". Nałkowska pracowała w Komisji Badania Zbrodni Niemieckich i zebrany materiał faktograficzny poddała pisarskiej (oszczędnej zresztą) obróbce. Gdyby jednak komuś na podstawie tych szkiców przyszło dokumentować fragmenty życia w okupowanej Polsce, to bardzo wielu uznałoby tę publikację za jednostronną i tym samym deformującą rzeczywistość. Podobnie rzecz ma się w stosunku do pracy prof. Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi".

O co tu chodzi

Dziś historyk musi być policjantem, gdyż ma podejmować wszelkie wątki śledztwa, stawiać i analizować hipotezy. Musi być oskarżycielem, by formułować zarzuty; być sędzią, który wyrokuje po rozważeniu wszelkich okoliczności pro i contra, i musi być też obrońcą, który szuka okoliczności i motywów przemawiających na rzecz oskarżonego. Nie wolno mu też zapominać o racjach i szacunku wobec ofiary. Ta konstrukcja procesowa wymaga od historyka obiektywności i umiejętności wieloaspektowego działania. Co więcej, postawienie przez historyka kropki nad przysłowiowym "i" nie kończy sprawy raz na zawsze. Historia jest nauką, żywą, a przez to także konfrontacyjną, nowe fakty mogą przekreślić wcześniejsze ustalenia. Trzeba więc pokory badacza wobec badanej materii.

Chyba jednak coraz mniej o historię tu chodzi, a o coś innego. Wielokrotnie podnoszony był głos - i to donośny - polityków i "modnych" publicystów o niewyrokowaniu przed wyrokiem sądowym. Śledztwo prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej jeszcze się nie zakończyło. Niezależnie od tego, czy możemy przewidzieć werdykt i ostateczne ustalenia, warto byłoby być konsekwentnym, a poza tym wykazać nieco więcej szacunku instytucjom własnego państwa. Miejmy nadzieję, że do IPN będzie należał głos ostateczny.

Rabin Michael Schudrich wielce mądrze dostrzega w Jedwabnem szansę pojednania. Prawdziwe pojednanie musi mieć strony i musi być w z a j e m n e, jak to miało miejsce z głośnym: "przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Idea pojednania spełni się, gdy w Jedwabnem, oprócz macewy upamiętniającej pomordowanych Żydów, stanie pomnik oddający hołd tamtejszym Polakom, wywiezionym w głąb imperium sowieckiego przez NKWD i - jak wiele wskazuje - przez współpracujących z Sowietami tych właśnie Żydaów.

Boję się, że tu jest istota prawdy o Jedwabnem i bez obustronnego zrozumienia tego nie będzie ani prawdziwego pojednania, ani też nie będzie pragnienia poznania całej faktografii, a tylko doraźne racje polityczne będą podbijały emocje, resentymenty, stereotypy.

Fakty społeczne

Wciąż pozostaje daleki od jednoznaczności i zakwalifikowania problem kolaboracji i pochodnych - od narodowego zaprzaństwa do zdrady. Kwestia kolaboracji z okupantem niemieckim nie budzi wątpliwości i jest traktowana jednoznacznie, zarówno w przeszłości przez władze Polski Podziemnej, jak i w powojennych ocenach. Inaczej ma się rzecz w przypadku kolaboracji z okupantem sowieckim, kiedy to nastąpiła wyraźna współpraca szeregu osób i całych środowisk z NKWD i innymi instytucjami sowieckimi, bynajmniej nie tylko Żydów, ale ich chyba dotyka w największej skali.

Jest to pochodna sytuacji, jaka nastąpiła w drugiej połowie XIX stulecia, gdy na tereny zamieszkałe przez Polaków i różne mniejszości narodowe (nazywane w przeszłości "rodzimymi cudzoziemcami", co dotyczyło też "rodzimych" Żydów), pozostające we względnie dobrej koegzystencji, wlała się masa rosyjskich Żydów tzw. Litwaków, wygnana na zachodnie obrzeża imperium carskiego, a więc na dawne ziemie Rzeczypospolitej. Zachwiali oni nie tylko proporcje ludnościowe, ale byli też elementem obcym cywilizacyjnie, kulturowo, językowo oraz nastawionym prorosyjsko i antypolsko. Dlatego, gdy nadchodzili "swoi" w 1920 r. i 1939 r., budowali bramy powitalne i włączali się do sił represyjnych. Bałamutne są tłumaczenia, że była to postawa samoobronna społeczności żydowskiej. Kłam tej tezie zadaje fakt represjonowania polskich Żydów, spolonizowanych i czujących się obywatelami Rzeczypospolitej - a było ich naprawdę dużo - przez sowieckie władze bezpieczeństwa; byli oni traktowani jako Polacy. A jakie trudności mieli ci Żydzi, którzy przyznali się do obywatelstwa polskiego po słynnej "amnestii" sowieckiej w 1941 r.?

Drugą stroną tego był udział Żydów w Komunistycznej Partii Polski, partii nie tylko agenturalnej, ale i programowo dążącej do zniszczenia państwowości polskiej; termin "żydokomuna" nie był propagandowym wymysłem, ale odzwierciedleniem faktów społecznych. Schemat ten powielany był przez późniejsze struktury polityczne, zwłaszcza w okresie powojennego 12-lecia (1944-1956), aż stał się stereotypem.

Jeżeli nie zrozumiemy tych powszechnych urazów polskich wobec społeczności żydowskiej (a w środowiskach lokalnych mogło dochodzić do ich spotęgowania), to znaczy, że nie chcemy znać historii, a tylko uprawiać politykę podżegania. Jeżeli nawet przywołany kontekst nie znajdzie potwierdzenia w Jedwabnem (takiej tezy nie można wykluczyć w postępowaniu badawczym, choć wiele wskazuje na coś wręcz przeciwnego), to nie wolno nikomu obciążać odpowiedzialnością za zbrodnię w Jedwabnem Kościoła w Polsce, ani Narodu i państwa polskiego.

W tym duchu jednoznacznie wypowiedzieli się Prymas Polski i premier rządu RP. Nie oznacza to wszak obojętności na jakiekolwiek ekscesy wynikające z erozji etosu chrześcijańskiego, co w każdym czasie ma swoje implikacje.

Wspólnota losu

Wspomniałem o konieczności obustronnej dobrej woli przy pojednaniu; nie mogą być podtrzymywane zarzuty wyssane z palca o polskich obozach koncentracyjnych i wrodzonym antysemityzmie Polaków. Ile razy trzeba udowadniać, że na okupowanych ziemiach państwa polskiego miał miejsce holokaust, gdyż w pierwszej fazie chciano "ostatecznie rozwiązać" problem żydowski i cygański, następnie problem polski. Nazistowskie plany ludobójstwa nie są przecież dziś tajemnicą. Ale pomówienia wywołują urazy; w nawiązaniu do nich mówił z wyrzutem sir Horace Rumbold, ambasador wielkiej Brytanii: "Bardzo mało korzyści przynosi Żydom wybieranie jako przedmiotu krytyki i zemsty jednego kraju, w którym zapewne najmniej ucierpieli".

Kiedyś, przy okazji omawiania aspektów religijnego i moralnego stosunku polskich Żydów i polskich katolików w czasie II wojny światowej w okupowanej Polsce pozwoliłem sobie na sformułowanie, iż ci ostatni wspólnie ze społecznością żydowską przeżywali cierpienie pierwszych i było im do nich bliżej, niż do poczucia wspólnoty z niemieckimi chrześcijanami. Tezę tę podtrzymuję szczególnie w świetle dzieła "Żegoty" (specjalnej komórki Polskiego Państwa Podziemnego, której zadaniem była pomoc Żydom) i błogosławionej postawy kilkuset tysięcy Polaków, którzy z narażeniem życia swojego i najbliższych ratowali swoich braci Żydów. Robili to także ci, którzy wcześniej nie zawsze byli życzliwi wpływom, zwłaszcza ekonomicznym, społeczności żydowskiej w państwie polskim i uchodzili za antysemitów. Dlatego ze zdumieniem przyjąłem opór, by tych szlachetnych "ratujących jedno życie" upamiętnić imiennie. Nie było dla tego pomnika miejsca vis á vis pomnika Bohaterów Getta w Warszawie, nie było i gdzie indziej... Czy pytanie "dlaczego" nie będzie w tym miejscu niestosowne?! Czy poetyckie kłamstwo Miłosza o karuzeli przy murze getta, usprawiedliwione wprawdzie metaforyką wiersza, będzie stemplem dzielącym dwa światy? Czy będzie powielane oskarżenie "fundamentalistów" o "zbrodnię zaboru ducha" wobec 23 żeńskich i 12 męskich zgromadzeń zakonnych, które w prawie 100 domach zakonnych w całym okupowanym kraju ukrywały Żydów? Postrzeganie Kościoła jako prześladowcy - lub byłego prześladowcy - Żydów ma wiele odcieni, od obojętności i bierności po udział w zbrodni, co w odniesieniu do ratowania dzieci żydowskich jest świadomym wyborem nieprawdy.

Historia Żydów polskich jest częścią historii Narodu Polskiego, którego stanowili cząstkę ważną i twórczą w krajobrazie naszego życia politycznego, społecznego, kulturalnego i religijnego, a przede wszystkim ekonomicznego. Pomijanie tych wiekowych przecież relacji byłoby półprawdą, podobnie jak widzenie wspólnoty żydowskiej w izolacji od społeczności chrześcijańskiej. Dotyczy to w równym stopniu orientacji historiografii żydowskiej eksponującej wątek martyrologiczny i apologetyczny, i uwypuklającej niesprawiedliwości i zbrodnie popełnione na Żydach. Czyżby ze swoich dziejów naród żydowski nie wyniósł li tylko instrumentu tortur, jakim sam był poddany, a dziedzictwem przejętym z Europy nie był ekstrakt Babilonu? Wszak przyszłość nie powinna być projekcją resentymentów Żydów, tych samych, jakie im przypisywano. Wszak - jak twierdzi Alain Besaneon - w ostatnich dwu wiekach nie było przedsięwzięcia ludzkiego - dobrego lub złego - w które by naród żydowski nie wniósł swojego wkładu.

Wiesław Jan Wysocki

Autor jest profesorem historii na Uniwersytecie Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie.

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1