Żądamy całej prawdy o Jedwabnem!
Andrzej Echolette i Jarosław Womalski
Nasza Polska NR 25 (296) 26 czerwca 2001

 

Żądamy całej prawdy o Jedwabnem!

Fałszywe dowody, fałszywe zeznania

Książka Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, opublikowana w Polsce w maju ub. roku, wstrząsnęła opinią publiczną. I bardzo mocno ją podzieliła. Dyskusja, tocząca się we wszystkich mediach, była na ogół starannie reżyserowana - media lewicowe (dziś mówi się: liberalne) dbały, aby co chwila jakiś "autorytet moralny" zabrał głos, dał odpór, wyraził skruchę czy dokonał przeprosin. Oczywiście - w naszym imieniu i na ogół za nas. Wszelkie próby dyskusji o tym, co się stało w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku sprowadzane były natychmiast do rozważań o treści odpowiedniego napisu na nowym pomniku, do składu delegacji (reprezentacji) strony polskiej (Stanisław Krajewski - prawnuk Adolfa Warskiego - zaproponował nawet, aby przyjechali tam: prymas, premier i prezydent) i do rodzaju pokuty z naszej strony. Nieśmiałe próby weryfikacji ustaleń Grossa traktowane były co najmniej jako świętokradztwo, a oskarżenia Polaków o odwieczny antysemityzm stały się codzienną normą.

Stan wiedzy

To wszystko było możliwe wobec braku niezależnych mediów oraz zastraszenia środowiska naukowego, które bało się (i ten stan trwa do dzisiaj) głośno wyrazić poważnych wątpliwości co do metody dochodzenia przez J.T. Grossa do poczynionych przez niego ustaleń. Zamknął on niejako usta swym przeciwnikom, chcącym weryfikować dokumenty, zeznania, brutalnym stwierdzeniem: mnie też zajęło cztery lata zanim zrozumiałem, co Wasersztejn powiedział. Po prosu milcząco zostało przyjęte, że Gross doprawdy zrobił w tej sprawie wszystko, aby ustalić prawdę. Cztery lata to w końcu pełna kadencja parlamentu. Kawał czasu.

Książka Grossa zawiera pozory pracy naukowej, czym zresztą on sam się przechwala. W portalu "Gazety Wyborczej" (Gazeta.pl) odbył się 17 maja br. - w rocznicę opublikowania książki - internetowy chat z jej autorem, w którym Gross stwierdził bez zbytniej skromności: "Sąsiedzi" są publikacją naukową, napisaną w oparciu o dostępną dokumentację przedmiotu i skrupulatne badania. (...) łatwo stwierdzić, że jest ona opatrzona przypisami i odnośnikami. To już jest trudne do przełknięcia, albowiem przypisy i pozory rzetelnych badań naukowych może wytworzyć także Leszek Bubel w swych piśmidełkach. Żadna publikacja nie staje się naukową w zależności od zamieszczenia w niej przypisów! To powinno nasuwać nam pewne podejrzenia, że jednak coś jest w tym wszystkich nie tak.

Dziś już wiemy, że liczne stwierdzenia Grossa oraz jego podstawowe "ustalenia" nie są prawdziwe. Przede wszystkim - całkowicie nieprawdziwa jest liczba ofiar. Mimo niedopuszczenia przez środowiska żydowskie do przeprowadzenia rzetelnej ekshumacji, było ich od 150 do 250. Żadne inne miejsca, wskazywane przez coraz liczniejszych "świadków" mordu popełnionego na Żydach, nie zawierają ludzkich szczątków. Obecne rozważania, że to nie ma wpływu na dotychczasowe ustalenia śledztwa, są nieprawne i niemoralne. W ten sposób można bowiem twierdzić, że reszta ofiar jest gdzie indziej. Przypomina to jednak pokrętne tłumaczenia Józefa Stalina z 1941 roku, co stało się z polskimi oficerami. Wódz rewolucji mącił, że oni "uciekli do Mandżurii". W tym przypadku jest jednak inaczej.

Wiemy z narodowościowych statystyk sowieckich z 1941 r., że wszystkich Żydów, mieszkających w rejonie jedwabieńskim, było wówczas zaledwie 1400. Mieszkali oni jednak nie tylko w Jedwabnem, ale także w innych miejscowościach: w Radziłowie i Wiźnie. W samym Jedwabnem miało ich być niespełna 570 osób. Z tego część uciekła z Sowietami 22 czerwca 1941 roku (mówią o tym sami Żydzi z Jedwabnego w swej "księdze pamięci", wydanej w USA w 1980 r.). Ponadto zbrodnię przeżyło sto kilkadziesiąt osób, które do listopada 1942 r. przebywały w Jedwabnem, czyli do czasu aż Niemcy wywieźli ich do okolicznych gett, głównie do Łomży. Ponadto kilkadziesiąt osób ukrywało się w bliższej i dalszej okolicy, niektórzy dożyli zakończenia działań wojennych, inni nie.

Liczba ofiar jest ważna, wprost niezbędna w ustaleniach procesowych. Wszelkie napaści na tych, którzy usiłują ją weryfikować, są niedopuszczalne, szczególnie te, które mówią o niemoralnym "liczeniu szkieletów". W końcu liczymy przecież ofiary obozów koncentracyjnych nie po to, aby im uwłaczać, lecz po to, aby poznać prawdę. W ten sposób np. zweryfikowano liczbę ofiar KL Auschwitz z 4 milionów do ponad miliona. Czas przecież skończyć z propagandą komunistyczną, która zagarniała wszelkie obszary rzeczywistości.

Najważniejsze ustalenia ostatnich tygodni dotyczą jednak rzeczy jeszcze bardziej istotnych. Przede wszystkim - znalezione w grobach liczne łuski od amunicji niemieckiej oraz płaszcz kuli, która znajdowała się w ciele jednej z ofiar wskazują, że przynajmniej część z nich zginęła inaczej niż dotychczas kategorycznie twierdzono. Pobieżna ekshumacja pozwoliła także stwierdzić, że ofiary nie były obrabowane: znalezione w grobach złote monety, pierścionki itp. wskazują, że było całkiem inaczej niż twierdzili żydowscy i polscy "świadkowie" - rabunek zwłok w ogóle nie miał miejsca!

Ponadto - co jeszcze ważniejsze - na miejscu spalonej stodoły znaleziono także szczątki ofiar (a miało ich tam nie być), oraz osławiony łeb pomnika Włodzimierza Lenina. Ten grób, według licznych zeznań, miał znajdować się na pobliskim cmentarzu żydowskim. Stawia to pod wielkim znakiem zapytania wartość wielu innych ustaleń, dokonanych zarówno w śledztwie prowadzonym w 1949 r., jak też obecnie. Po prostu każdemu zeznaniu trzeba przyjrzeć się od nowa, pod kątem jego wiarygodności.

Ale to i tak tylko zarys problemów, bo jest ich znacznie więcej...

Propaganda jak za dawnych lat...

Gross po opublikowaniu swej książki z dnia na dzień stał się kimś - z prowincjonalnego amerykańskiego profesora socjologii wszedł na najwyższe podium. Superlatywy, jakie na niego spadły, przerosły chyba wstępne oczekiwania. "Najwybitniejszy historyk XX wieku", "doskonały historyk" to tylko niektóre określenia, na jakie rzetelni uczeni czekają bezskutecznie całe życie, poświęcając je na dogłębne studia archiwalne, błyskotliwie opisując nieznane dotychczas obszary. A tu Gross ma już wszystko gotowe. Miles Lerman napisał, że opisuje on "czarny rozdział historii Polski", recenzje, które ukazały się na temat jego książki na Zachodzie, zawierają stereotypowy już slogan, jak to "połowa zabiła połowę" (czyli wprost: polska połowa Jedwabnego wymordowała samodzielnie, bez żadnej roli Niemców, żydowską połowę miasteczka) i tak dalej.

Tej histerii propagandowej nie ostudziły ujawniane kolejno fakty: dokumenty postępowań spadkowych przed Sądem Grodzkim w Łomży z lat 1947-1950 (w których liczni Żydzi podający się za bezpośrednich świadków wydarzeń twierdzili, że zbrodni dokonali Niemcy), ujawnienie na łamach "Rzeczpospolitej" i "Życia", że w sprawie w 1949 roku występowali fałszywi świadkowie, czy też pierwsze znaleziska łusek na miejscu zbrodni. Gross tłumaczył wtedy, że to dzieci żydowskie miały łuski w kieszeniach.

Aby wzmocnić wymowę propagandy, liczni obrońcy Grossa oraz on sam twierdzą, że nic już więcej nie da się w tej sprawie zrobić. W dyskusji we wspomnianym chacie w portalu "Gazety Wyborczej" Gross buńczucznie obwieścił: wiemy, w jakich okolicznościach odbył się mord w Jedwabnem. I żadnych niespodzianek nie należy oczekiwać. (...) Tam przecież nie było żadnego oddziału SS. A wszystko po to, aby stłumić wszelką poważną dyskusję i zaniechać rzetelnych badań.

Jakże więc od kilku dni całe miasteczko miało wiedzieć, że wszyscy Żydzi będą spaleni (i Żydzi też o tym mieli wiedzieć), skoro wstępna ekshumacja wykazała, że ofiary zabierały ze sobą podręczny dobytek: tobołki, sprzęty osobistego użytku (noże, widelce, łyżki), a także narzędzia pracy (przybory szewskie itp.). Te ustalenia potwierdzają przecież zeznania naocznych świadków, że Niemcy rozegrali całkowicie inaczej wymarsz Żydów z miasta - mieli oni być wysiedleni z Jedwabnego do pracy. Dlatego brali ze sobą to, co w takim przypadku jest niezbędne.

Czy doprawdy nie ma już nic do zbadania? Czy można przyjąć spokojnie wypowiedź prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, prof. Leona Kieresa, odpowiedzialnego za śledztwo prowadzone przez tę instytucję, zamieszczoną w "Gazecie Wyborczej" 6 czerwca br.: Liczba ofiar nie jest w tym przypadku ważna. Zginęli niewinni ludzie, w tym kobiety, dzieci, a nawet niemowlęta. Czy było ich 1600, czy 200 - nie ma większego znaczenia. Również fakt obecności Niemców nie zmienia oceny polskiej odpowiedzialności. Prawna i moralna ocena tego, co się wydarzyło w Jedwabnem, nie uległa zmianie. A przecież trzeba pamiętać, że Gross napisał o ponad 1600 ofiarach, o braku obecności Niemców oraz to, że tak zwana ludność miejscowa, bezpośrednio biorąca udział w mordowaniu Żydów, robiła to na własne życzenie. Stanowisko przedstawiciela polskich władz, jakim w tym przypadku jest prezes IPN, umacnia tylko histeryczną postawę tych środowisk żydowskich (zarówno w świecie, jak i w Polsce), którzy cały czas, z uporem godnym lepszej sprawy kategorycznie twierdzą, że połowa zabiła połowę. Czyli - 1600 Polaków zamordowało 1600 Żydów.

Sprawa sądowa w 1949 r.

Zastanawiające są okoliczności towarzyszące rozprawie sądowej w Łomży, na której oskarżono o popełnienie mordu na Żydach 22 osoby. Gross napisał o niej tak: nie była to sprawa, do której przywiązywano większe znaczenie. (...) Idzie mi o to, że nie był to proces polityczny i że nikomu nie zależało w stalinowskiej Polsce na pokazaniu, że Żydzi ucierpieli w czasie wojny jakoś szczególnie, i to właśnie z rąk Polaków. Przede wszystkim - ówczesny sąd nie zadał sobie trudu, aby wszechstronnie zbadać wszelkie okoliczności sprawy. Nie ustalono liczby ofiar (co było wówczas bardziej możliwe niż dziś), nie przeprowadzono ekshumacji, nie ustalono wszystkich świadków (Żydów i Polaków), choć wiemy, że w tym samym czasie przed innym sądem łomżyńskim toczyły się postępowania spadkowe z udziałem świadków, którzy nie występują jednak w opisywanym procesie. Nie wyjaśniono także, dlaczego niektórzy z nich, jak np. Eliasz Grądowski, inaczej zeznają w tym samym czasie, w tym samym mieście, ale przed innymi instancjami sądowymi.

Dlaczego nie przesłuchano na rozprawie sądowej w dniu 16 maja 1949 roku Żydów: Eliasza Grądowskiego i Abrama Boruszczaka, którzy złożyli zeznania w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży najbardziej obciążające Polaków? Dlaczego brak jest analizy, że Eliasz Grądowski już w 1940 r. został aresztowany przez Sowietów i wywieziony z Jedwabnego, albowiem ukradł patefon i nie mógł być świadkiem w tej sprawie? Prof. Gross w artykule w "Rzeczpospolitej" (11 kwietnia br.) uznał, że jego "przeoczenie" jest nieistotne. Twierdzi bowiem, że dwóch Grądowskich pojawia się w aktach sprawy, jeden był w czasie wojny w Jedwabnem, drugi w Rosji. Obaj składają zeznania. Stąd to przeoczenie. Ale fakt, że Eliasz Grądowski powtarza w sądzie obiegowe informacje z Jedwabnego, niczego nie zmienia, a może nawet wzmacnia wymowę tych informacji. Wot, dialektyka. Przecież Eliasz Grądowski w ogóle nie zeznawał w Sądzie! Zeznawał natomiast w UB, jako "świadek naoczny". Na rozprawę już się nie stawił, był na tyle przezorny, bo bał się dodatkowych pytań.

Podczas rozprawy zeznawał natomiast Józef (Izrael) Grądowski, przedwojenny prezes gminy żydowskiej w Jedwabnem. Jego zeznań Gross (także przezorny) nie cytuje, bo całkowicie obalają zaprezentowaną w książce wersję wydarzeń. Co więcej, Józef Grądowski ujawnił fakty, które mogą rzucić całkiem nowe światło na tę sprawę. Oto fragment jego zeznań: Eliasz Grądowski w czasie morderstwa w Jedwabnem nie był, bo w 1940 r. wywieziony był do Rosji. (...) Na rynku byłem razem z żydami, a później ludzie mnie ukryli. (...) Eliasz Grądowski chciał pieniędzy od oskarżonych, oni nie dali mu, to on ich tak oskarżył, a ci ludzie są niewinni. Jest tu mowa o szantażu, któremu nie ulegli oskarżeni w tej sprawie. Dlaczego i to Gross "przeoczył"?

Obszerne zeznania w PUBP Łomża złożył także niejaki Abram Boruszczak. Wspominał o nim przymilnie Eliasz Grądowski, komentując swe zeznania: widział to jeszcze Boruszczak Abram. Rzeczywiście, następnego dnia w tym samym PUBP zeznawał kolejny "naoczny świadek" - Abram Boruszczak, potwierdzając dosłownie to, co dzień wcześniej mówił Eliasz Grądowski. Problem w tym, że Boruszczak nigdy nie mieszkał w Jedwabnem i nie znał go nawet żaden miejscowy Żyd! Warto przy okazji sprawdzić w książce, jak często ich zeznaniami - świadków fałszywych - posługuje się w książce Gross, aby udramatyzować przebieg wydarzeń.

Kiedy to wszystko ujawni IPN, aby dyskusja na temat Jedwabnego przyjęła wreszcie normalny kształt, aby wszystkie "autorytety moralne" zamiast dotychczasowego bełkotu zmuszone były mówić ludzkim głosem?

Montowana sprawa

Sprawa sądowa w 1949 roku nie była rutynowa, do której nie przywiązywano większego znaczenia. Wszystko wskazuje na to, że było inaczej.

Już w 1947 r. osoba - nazywająca się Całka Migdał - przysłała z Montevideo w Urugwaju do Centralnego Komitetu Żydów w Polsce list, z prośbą o zajęcie się mieszkańcami Jedwabnego, bo Polacy nie zostali jeszcze postawieni przed sąd. Ten wątek w książce Grossa jest marginalny, ale świadczy o horyzontach autora, który przedstawia Całkę Migdał jako... żydówkę, (...) która uciekła podczas mordowania żydów w mieście Jedwabne i wszystko widziała, kto brał udział w mordowaniu żydów w 1941 r. w m. Jedwabnym. Całka Migdał to jednak mężczyzna, który w 1937 roku wyjechał do Urugwaju i już nigdy do Polski nie wrócił! Jakiż to zatem kolejny świadek, panie Gross?

Są jednak poważniejsze podstawy, aby przypuszczać, że sprawa sądowa w 1949 r. była montowana. Oto przecież znane są dwie relacje Szmula Wasersztejna - długa i krótka. Obie w maszynopisie i obie nie podpisane. W krótszej z nich Wasersztejn opowiadał: Ośmiu gestapowców było obecnych. Nas mordowali. Nieznana ręka nieznacznie poprawiła treść tego zapisu, zmieniając treść radykalnie. Oto bowiem słowo "nas" zostało ręcznie poprawione na słowo "nie". Kto i kiedy tego dokonał? Tego zapewne już nigdy się nie dowiemy, ale warto o tym pamiętać.

W aktach sprawy znajduje się także "Wyciąg z protokołu Nr 152 ŻIH", czyli z dłuższej relacji Wasersztejna. Jest on zaopatrzony w pieczęć Żydowskiego Instytutu Historycznego, sprawia zatem pozory dokumentu urzędowego. Konia z rzędem temu, kto jednak wyjaśni, dlaczego "wyciąg" różni się tak istotnie od pierwowzoru i komu zależało na tak prymitywnym fałszerstwie - które jednak dotychczas nie zostało ujawnione?

W relacji Szmula Wasersztejna wymienionych jest 14 nazwisk "uczestników" popełnionej zbrodni - ale w wyciągu ŻIH, dołączonym do akt sprawy jest już nazwisk szesnaście! W tym Laudański ojciec, czyli Czesław. Czyli ten, któremu Gross przypisał w swej książce zeznania, których on nie złożył ani w śledztwie, ani podczas rozprawy sądowej.

Ile jeszcze takich niespodzianek związanych ze sprawą Jedwabnego czeka na ujawnienie? I kiedy wreszcie dotychczasowi zagorzali obrońcy każdego słowa, napisanego i wypowiedzianego przez Grossa, przyjmą z właściwą pokorą, że dochodzenie do prawdy jest rzeczą czasami żmudną i długotrwałą, ale konieczną. Dotychczasowe próby zagłuszenia wszelkiej krytyki świadczą o nich bowiem jak najgorzej.

A historia w tej sprawie nie wypowiedziała jeszcze ostatniego słowa. Zarówno Jan Tomasz Gross, jak i jego klakierzy nie zamkną nam ust.

-------------------------------------------------------------

Jak się dowiedziała "Nasza Polska" 12 czerwca br. do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynął pozew o ochronę dóbr osobistych przeciwko Janowi Tomaszowi Grossowi skierowany przez Kazimierza Laudańskiego - syna nieżyjącego już Czesława Laudańskiego, jednego z mieszkańców Jedwabnego z okresu wojny. Gross w książce "Sąsiedzi" zarzucił Cz. Laudańskiemu - jak stwierdzał, na podstawie akt śledztwa z 1949 r. - uczestnictwo w mordowaniu Żydów. Tymczasem cytowanych przez Grossa fragmentów w ogóle w aktach nie ma!

Gross pod murem

Pozew został skierowany w imieniu K. Laudańskiego przez jedną z bardziej znanych warszawskich kancelarii prawniczych. Laudański zobowiązuje w nim Grossa do usunięcia skutków umyślnego naruszenia dóbr osobistych spowodowanego zamieszczeniem nieprawdziwych informacji o Czesławie Laudańskim, a w szczególności o jego udziale w tragicznych zajściach mających miejsce 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem, w pierwszym i drugim wydaniu książki pt. Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka (nakładem Fundacji "Pogranicze"), w wydaniu internetowym książki oraz jej przekładach na języki obce, a także w artykule prasowym pt. A jednak sąsiedzi opublikowanym 11 kwietnia 2001 r. na łamach dziennika "Rzeczpospolita".

Co prawda Czesław Laudański zmarł w 1988 r., jednak -jak stwierdza się w pozwie - dobre imię, cześć osoby zmarłej, w ramach dobra osobistego, jakim jest kult i pamięć żywione przez osoby najbliższe mogą stanowić przedmiot roszczeń ochronnych z art. 23 i 24 k.c.

Akta, które nie istnieją, czyli szkalowanie a la Gross

Gross w zakwestionowanych przez Laudańskiego i jego pełnomocników fragmentach książki, stwierdza m.in.: iż Laudański wyjątkowo się zasłużył w mordowaniu ludności żydowskiej. Ponadto Gross zamieścił w Sąsiadach cytaty, podając, że pochodzą one z wyjaśnień Czesława Laudańskiego złożonych w sprawie karnej prowadzonej w 1949 r. A to nie jest prawdą, o czym niżej.

Zakwestionowane fragmenty pochodzą z następujących rozdziałów książki Grossa:

* rozdział Kto mordował Żydów; Na stronie 66 (numeracja stron zgodna z II wydaniem książki) Gross zamieścił następujący fragment: "Było tam więcej bardzo dużo osób których obecnie nazwisk nie przypominam", mówi Laudański pére, który wraz ze swymi dwoma synami wyjątkowo się tego dnia zasłużył. "Jak przypomnę to podam" , dodaje przymilnie. (jakoźródło cytatu Gross podaje kartę 668 akt sprawy karnej przeciwko osk. Ramotowskiemu i innym, prowadzonej w 1949 r. przez - w fazie śledztwa - Prokuratora Okręgowego w Łomży oraz Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, a w fazie sądzenia - przez Sąd Okręgowy w Łomży (sygn. akt Ksn 33/49). Obecnie akta tej sprawy przechowywane są w Instytucie Pamięci Narodowej pod sygn. GK SOŁ 123 i w ten właśnie sposób pozwany oznaczył w książce źródło cytatu.)

* rozdział Mord; na s. 76 Gross podaje fragment zeznań Laudańskiego: "Przygnaliśmy żydów pod stodołę", powie Czesław Laudański, "i kazali wchodzić, co i żydzi byli zmuszeni wchodzić". (jako źródło zaczerpniętego cytatu Gross wskazał kartę 666 wyżej wymienionych akt).

W tym czasie dochodził do siebie po sowieckim więzieniu

Tymczasem cytowany przez Jana Grossa Czesław Laudański, ojciec powoda, nigdy przypisanych mu słów nie powiedział. Przytoczone w formie dosłownej rzekome wypowiedzi Czesława Laudańskiego nie znajdują się ani na powołanych przez autora książki kartach akt, ani na żadnych innych kartach tych akt, ani na żadnych innych kartach jakichkolwiek innych akt lub dokumentów - stwierdza się w pozwie.

A co ważniejsze - w tragedii jedwabieńskiej Czesław Laudański w ogóle nie brał udziału. Dochodził do siebie po skutkach pobytu w więzieniu sowieckim, w którym przebywał - po zadenuncjowaniu do Sowietów- bez sądu czy oskarżenia, od momentu wkroczenia Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r.

Pomagał Żydom, a nie brał udziału w ich pogromie

Pozew w uzasadnieniu podaje ponadto, iż w czasie śledztwa Czesław Laudański złożył zupełnie inne - niż przypisane mu przez Grossa - wyjaśnienia, podając, że nie tylko w tragicznych wydarzeniach nie brał udziału, ale że świadczył na rzecz Żydów pomoc i woził im chleb. Zaś podczas rozprawy przed sądem również nie przyznał się do winy, podając prawdziwie, że był chory po powrocie z więzienia i został uniewinniony od stawianych mu zarzutów.

Usunąć kłamliwe fragmenty

Kazimierz Laudański wnosi o wystąpienie przez Grossa do wszystkich wydawców, z którymi zawarł on umowy o wydanie książki pt. Sąsiedzi - o usunięcie ze wszystkich dodruków dotychczasowych oraz przyszłych wydań tej książki fragmentów naruszających dobre imię jego ojca oraz o usunięcie obydwu fragmentów z treści książki pt. Sąsiedzi składanej wszystkim wydawcom, z którymi Gross - osobiście lub za pośrednictwem osób trzecich - będzie zawierał umowy wydawnicze na wymienioną książkę lub którym będzie proponował jej wydanie.

Wydawnictwo "Pogranicze" zobligowane zostałoby do zamieszczenia na wszystkich stronach internetowych tego Wydawnictwa, na których dostępna jest elektroniczna wersja książki pt. Sąsiedzi, oświadczenia Grossa oraz dokonania wspomnianych wyżej korekt w elektronicznej wersji książki udostępnionej na stronach internetowych tego Wydawnictwa.

Przyznać się do kłamstwa i przeprosić

Dodatkowo Gross w publicznym oświadczeniu, które na koszt własny miałby opublikować na łamach "Rzeczpospolitej", "Times", "The Washington Post" i "Los Angeles Times" przyznawałby się do naruszenia dóbr osobistych Laudańskiego poprzez przypisanie mu - niezgodnie z faktami i zapisami akt wcześniejszego śledztwa - udziału w wydarzeniach jedwabieńskich. Jak również odwoływałby postawiony wobec Cz. Laudańskiego zarzut zasłużenia się w pogromie.

Umyślne naruszenie dóbr

W pozwie został podkreślony fakt, iż naruszenie przez Jana Grossa dóbr osobistych pomówionego miało charakter umyślny: swoje stwierdzenia o udziale Laudańskiego w mordowaniu Żydów w Jedwabnem Gross zawarł bowiem nie tylko w książce, która stała się w ostatnich miesiącach główną bronią środowisk antypolskich. Swoje tezy powtórzył w "Rzeczypospolitej" z 11 kwietnia 2001 r., w polemicznym tekście A jednak sąsiedzi. Pisał wówczas m.in.: Demaskatorskie w zamierzeniu artykuły Tomasza Strzembosza nie podważają ani jednego zdania mojej książki (...). W ubiegłoweekendowym "Życiu" Gontarczyk powtarza mniej więcej te same cytaty i argumenty, które Strzembosz wytacza w "Rzeczpospolitej", dodając od siebie, że "Gross włożył [Czesławowi Laudańskiemu] w usta opisy czynów, jakich mieli dokonać feralnego 10 lipca 1941 roku. A tymczasem Czesław Laudański w trakcie przesłuchań stwierdził, że tego dnia leżał w łóżku ciężko chory, po wyjściu z sowieckiego więzienia". Wyjaśniam, że ojcu braci Laudańskich - bo o nim tu mowa - żadnego "opisu czynów" nie wkładałem w usta, a on owego "feralnego 10 lipca" najwyraźniej jednak wstał z łoża boleści i pognał pod stodołę, a później następujące zdanie zapodał do protokołu: "Przygnaliśmy żydów pod stodołę i kazali wchodzić, co i żydzi byli zmuszeni wchodzić.(...) Było tam więcej bardzo dużo osób, których obecnie nazwisk nie przypominam. Jak przypomnę, to podam".

Jak podkreśla się w pozwie prezentowana przez Grossa determinacja całkowicie dowodzi umyślności działania i wskazuje na złą wolę pozwanego autora, który, z sobie wiadomych przyczyn, świadomie publicznie podtrzymuje nieprawdę. Jeśli się zważy najwyższą powagę i ciężar zarzutu-oskarżenia o współudział w zbiorowym prześladowaniu innych ludzi, zakończonym, jak ustalono, zbiorowym znęcaniem się, wreszcie - zabójstwem, to postępowanie takie nie korzysta z ochrony roztoczonej przez obowiązujące prawo.

Ponadto, jak podkreślono w pozwie: Dokonując oceny charakteru pomówienia, nie należy tracić z pola uwagi, że pozwany autor używa szeregu zabiegów warsztatowych, aby utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że oto styka się z naukowo zweryfikowaną prawdą. Temu celowi służy m.in. przedstawianie pracy jako wyniku badań historyka, czy też swoiste zapewnienie, że "cała historia jest świetnie udokumentowana" (s. 16 książki). Skoro więc "cała historia", to także "historia" Czesława Laudańskiego, zwłaszcza, że autor przedstawia ją w oparciu o źródłowe dokumenty, z którymi się zapoznał, a które - jak zapewnia - umożliwiają mu posłużenie się formą szczególną, jaką jest cytat. A bardziej uwiarygodniającej formy wypowiedzi jak cytowanie (z podaniem poważnego źródła) nie można już znaleźć.

Artykuł J.Grossa pt. "A jednak sąsiedzi" nie tylko pozwala na wyciągnięcie wniosków co do formy winy pozwanego w naruszeniu prawa, ale w pierwszej kolejności musi być rozważany jako kolejny, samodzielny akt naruszenia dóbr osobistych. Powiązanie obu naruszeń i merytoryczne zaszłości, które je przedzielają, stanowią istotne przesłanki dowodowe w sprawie.

Jarosław Womalski


***

Tyle pozew. Potwierdza on po raz kolejny charakter działalności Grossa, nie mającej nic wspólnego z dociekaniem prawdy historycznej. Bliższej pseudonaukowemu szalbierstwu i propagandzie.

Mamy nadzieję, że tym razem sąd nie będzie stosował sztuczek mających na celu oddalanie sprawy w nieznane, np. ze względu na nadmiar spraw pozostających do rozpatrzenia. Mamy nadzieję, że sąd wykaże odwagę i nakaże zajęcie książki Grossa jako dowodu w sprawie, co byłoby równoznaczne z nakazem wycofania jej z dystrybucji, księgarń, czytelni, bibliotek w kraju i za granicą. Ta sprawa musi mieć charakter priorytetowy - wbrew pozorom nie chodzi tylko o naruszenie dóbr Czesława Laudańskiego, ale w ogóle polskich mieszkańców Jedwabnego. Ta sprawa to obrona dobrego imienia Polaków i obalenie kłamstw narosłych wokół całej sprawy Jedwabnego.

Pozew wskazujący na fałsze popełnione przez Grossa to kolejny dowód, iż Sąsiedzi zostali oparci na kłamstwie i nienawiści do Polski. Co zresztą "Nasza Polska" po wielokroć już na swoich łamach udowodniła.

Andrzej Echolette

(współ. KAJ)


Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1