Czytelnicy "Naszego Dziennika" 02.06.2001
"Byliśmy zastraszeni"
W 1939 roku mieszkałam
z rodziną na Kresach Wschodnich (9 km od Lwowa). W wieku 14 lat byłam
świadkiem różnych wydarzeń. W roku 1940, kiedy to do Lwowa wkroczyli
Sowieci, zaczęły się też zaraz wywózki Polaków do Związku Radzieckiego.
Najpierw ofiarą wywózek padła inteligencja polska - nauczyciele,
profesorowie, rodziny polskich wojskowych, sędziowie, policjanci. W
następnej kolejności na liście do wywózki znajdowali się urzędnicy,
osadnicy wojskowi, "rolnicy-kułacy". Obok naszego domu w willi
mieszkał emerytowany profesor gimnazjum lwowskiego - prof. Filar. Pewnej
nocy przyszli do niego Sowieci i z całą rodziną zabrali go. Był siarczysty
mróz. Wszystkich, wraz z synową z malutkim dzieckiem, załadowali do
bydlęcego wagonu i wywieźli. Takich ludzi jak rodzina profesora
wydawali miejscowi Żydzi, którzy ujawnili się później jako bardzo aktywni
komuniści. Po wywiezieniu rodziny pana Filara widziałam, jak Żydzi (w
cywilach) wynosili i grabili ich dobytek - obrazy, dywany, odzież, itp. To
było okropne. My, Polacy byliśmy zastraszeni. Moje dwie koleżanki ze
szkoły podstawowej również zostały z rodzinami wywiezione. Jedna dlatego,
że była córką osadnika wojskowego, a druga - córką policjanta
przedwojennego. Moją rodzinę od wywózki uratował wybuch wojny w 1941 roku
i wkroczenie wojsk niemieckich. We Lwowie było więzienie "Brygidki", w
którym władze sowieckie więziły Polaków. Doszło tam do strasznego mordu.
Wśród pomordowanych znajdowali się księża, nauczyciele. Krążyła wieść, że
Żydzi mieli w tym swój udział. Gdy Niemcy wkroczyli do Lwowa, otworzyli
wiezienie. Kazali Żydom natychmiast umyć wszystkie zwłoki Polaków i zrobić
pogrzeb. Opowiadały mi o tym moje kuzynki i ciotki, które mieszkały we
Lwowie. To wszystko jest bardzo przykre, bo jak wiem Polacy pomagali
Żydom, ukrywali ich w wioskach niedaleko Lwowa. Moja rodzina - np. ojciec
również pomógł jednej rodzinie żydowskiej w ukryciu się na wsi. (...)
Danuta Trąbczyńska, Słupsk
Czytelnicy "Naszego Dziennika" 12.06.2001
Żydzi wierzyli
Niemcom
17 maja br. w "Naszym Dzienniku" czytałam art. pani G.
Dziedzińskiej. Zdopingowało to mnie do napisania wspomnienia. W 1940
r. wysiedlono nas z rodziną z gospodarstwa rolnego w powiecie
inowrocławskim. Po obozach w Poznaniu i Łodzi dostaliśmy się do Grójca.
Tam widziałam Żydów. Bardzo dużo Żydów, oznaczonych paskami z gwiazdą. W
1942 i 1943 r. Niemcy wywozili ich z miasta. Dużo ludzi nie wiedziało
nawet dokąd. Równocześnie Niemcy stosowali terror względem Polaków.
Pewnego dnia, odsłaniając okna, zobaczyliśmy na rynku wiszących czterech
ludzi. Byli to Polacy. Powieszono ich bez powodu w nocy, tak dla
przykładu. Wisieli cały dzień. Przykry to był widok dla nas, dzieci.
Chodziliśmy smutni i poważni. I pamiętam starego Żyda, siedzącego na
drewnianych schodach przed warsztatem. On się do nas tak odezwał:
"Patrzcie jak wiszą. Wy tak wszyscy będziecie wisieć. A my będziemy z
Niemcem rządzić". Pamiętam to dokładnie. Ale nie chciałam tego wspominać.
Resztę Żydów wkrótce wywieźli. Widziałam jeszcze dużo strasznych wydarzeń.
Bardzo nienawidziłam wtedy Niemców. I wiem, że mieli plan zlikwidowania
najpierw Żydów, a potem - masowo - Polaków. Teraz te wspomnienia do mnie
wracają. Uważam, że kto żyje, pamięta, powinien pisać, mówić. Media
pomagają w wielkim zakłamaniu. Przeżyłam, pamiętam, jestem oburzona.
Zofia Dorobiała, Inowrocław
Wspomnienie
Michała Śwista, mojego teścia,
zapamiętałem z okresu międzywojennego jako dobrego rolnika, sołtysa,
muzyka i nauczyciela chóru rodzinnego. Funkcję sołtysa pełnił w czasie
wojny, a także po jej zakończeniu. W czasie okupacji był szczególnie
narażony na prześladowania przez Niemców, często był przez nich katowany i
do skroni przykładano mu pistolet. W 1942 roku w tym rejonie Polski
panował wielki głód. Ludzie ze Wschodu w poszukiwaniu pożywienia wędrowali
od wsi do wsi. Podczas tej tułaczki wielu umierało. U sołtysa, chociaż też
była bieda, to nikt z wędrujących nie wyszedł z jego domu, żeby się nie
posilił żurem i ziemniakami, a czasem kawałkiem chleba, który nie łatwo
było zdobyć, bo całe ziarno z polecenia okupanta zostało zgromadzone w
domu kultury, do którego miał klucz sołtys. Dzięki temu, że ludność
miejscowa była dobrze zorganizowana, solidarna, że nie było Judasza, można
było czasem w nocy wydać rolnikom na parę godzin młynki do zmielenia
zboża, za co groziła śmierć. W okresie tego głodu nie było mnie w domu.
Nie mając jeszcze 16 lat, w 1941 r. zostałem deportowany na przymusowe
roboty w głąb Niemiec. Tam też nie było łatwo żyć. Na początku
niewolniczej pracy zachorowałem. Noszenie ciężarów: nawozów organicznych i
ziemi do inspektów oraz wody w konwiach i podlewanie bardzo obciążyło mój
organizm. W czasie bombardowania Würzbürga, wczesną wiosną 1945 r.
uratowałem się przed spaleniem, a parę godzin po odlocie samolotów
zostałem aresztowany w Randesace. Udało mi się zbiec, i tak uratować przed
śmiercią, bo groziło mi rozstrzelanie. W ponownym bombardowaniu zostałem
raniony w lewą rękę. Śmierć często zaglądała mi w oczy. Starsza o dwa lata
ode mnie siostra Władzia została wywieziona razem ze mną. Przeżyła jeszcze
gorsze chwile. Brat starszy o cztery lata znalazł się w obozie karnym w
Lubece k/ Hamburga. Najstarszy brat walczył w 1939 r. pod Modlinem, gdzie
został ranny i zmarł. Druga siostra - Klementyna w czasie tej wojennej
zawieruchy z trudem przedostała się z Jazłowca do Warszawy, gdzie walczyła
w powstaniu. Trudne chwile w czasie wojny przeżyła więc nie tylko
ludność żydowska. Polak, patriota, który nosił Boga w sercu, choćby miał
najmniejsze możliwości, decydował się ratować każdego człowieka, obojętnie
jakiej narodowości. Tak właśnie postępował mój teść. Do ostatniego
pożegnania przyłączyła się pani Ryjoś, Żydówka. Od niej dowiedzieliśmy
się, że zawdzięcza zmarłemu ocalenie swojego życia i męża. Również swe
życie zawdzięczał mu pan Suzan, narodowości żydowskiej, zamieszkały w
Oleśnicy, z którym przypadkowo spotkała się córka zmarłego, Danuta
Mirecka. Powiedział, że Michał Świst odprowadzał go z Woli Węgierskiej do
Kramoszówki w nocy przez las i przekazał go w pewne ręce dowódcy oddziału
AK, do której teść należał. O tych sprawach nikt z rodziny nie wiedział.
Nie wiadomo, ilu jeszcze, poza ww. osobami, udało mu się uratować Żydów.
Jan Korytko, Namysłów
Powrot
|