Zwyczajowo już mówi się przy okazji
polsko-niemieckich spotkań na szczeblu rządowym, że pełne pojednanie
dokona się dopiero wówczas, gdy odejdzie pokolenie, które pamięta wojnę
z własnych przeżyć. Kiedy więc podczas jakiejś konferencji,
zorganizowanej przez niemiecką Fundację im. Konrada Adenauera,
usłyszałam z ust jej przedstawiciela o tym warunku pełnego i
ostatecznego pojednania, nie mogłam powstrzymać się od cwiszenrufu - czy
mam się już zastrzelić? Nadzieja na załatwienie pewnych problemów
rangi politycznej przez "zmianę pokoleniową", jak niektórzy
eufemistycznie to nazywają, obejmuje rozwiązywanie coraz większej liczby
spraw. Ma to być na przykład dla niektórych przedstawicieli rządu
remedium także na poprawę stosunków polsko-żydowskich. A ostatnio
premier Jerzy Buzek na spotkaniu ze studentami w Krakowie dostrzegł w
"zmianie pokoleniowej" nadzieję na lepszą sytuację na prawicy. Kaczyńscy
i Walendziak okazują się już za starzy. Złóżmy to jednak na barki
przedwyborczego kokietowania młodego elektoratu i wróćmy do historii.
Oczekiwanie na wymarcie świadków historii prowadzi do smutnej
konstatacji, że ich pamięć jest współczesnym nie tylko niepotrzebna, ale
i niewygodna, a nawet wstydliwa. Przeszkadza w formowaniu świadomości
historycznej Polaków zgodnie z zapotrzebowaniem chwili. W efekcie już
dziś ta świadomość jest wykrzywiona. Wiedza o drugiej wojnie światowej,
wynoszona ze szkoły, a nawet studiów wyższych, jest coraz węższa i
oddalona od faktów. Zdarzenia czasu wojny zdominowały całkowicie - w
wyniku nagłośnienia w mediach - dwie sprawy: zagłada Żydów i wysiedlenia
Niemców z obszarów przyznanych Polsce po wojnie przez zwycięskie
mocarstwa w Jałcie. Przyćmiona została utrata przez Polskę większych
terenów na Wschodzie niż zyskane i przesiedlenie stamtąd ludności
polskiej. (podkr. moje - WK.) Nagłośnienie przez Niemców i kręgi publicystów w Polsce,
szczególnie im sprzyjających, wysiedleń niemieckich, przesłoniło w
świadomości Polaków na przykład fakt, że inicjatorami wysiedleń ludności
na terenie Polski byli Niemcy. To oni już na początku wojny z samej
Wielkopolski, przechrzczonej z chwilą przyłączenia jej do III Rzeszy na
Warthegau, wysiedlili kilkaset tysięcy Polaków, i to w nieporównanie
okrutniejszych warunkach niż stało się to udziałem Niemców wysiedlanych
po wojnie z Polski. Domy i dobytek wysiedlonych Polaków zajęli
osiedleńcy niemieccy. Tej wiedzy jednak ze szkoły młodzi Polacy
raczej nie wyniosą, mogą się o tym dowiedzieć od dziadków, ale ci
powinni jak najszybciej wymrzeć, zgodnie z oczekiwaniami polityków
obydwu narodów. W świadomości młodych Polaków działalność państwa
podziemnego w czasie wojny, Armii Krajowej, heroizm Powstania
Warszawskiego przesłonięte zostały zarzutami o powszechnym
szmalcownictwie Polaków, a ostatnio kalumniami, płynącymi ze środowisk
żydowskich, o ich współudziale czy wręcz autorstwie holokaustu. W
Wielkiej Encyklopedii PWN, wydanej w tym roku, spalenie Żydów w
Jedwabnem przy współudziale Polaków awansowało do "najdrastyczniejszego
przejawu wrogości do Żydów z lat wojny". Już nie Auschwitz, Treblinka,
lecz Jedwabne. Ostrze oskarżeń kieruje się przeciw Polakom, uwalniając,
zapewne celowo, Niemców od winy. W tej sytuacji nie ma już miejsca na
pamięć o Powstaniu Warszawskim, o zagładzie l20 tysięcy mieszkańców
Warszawy i powstańców AK-owskich, wywózce kilkudziesięciu tysięcy
warszawiaków do Auschwitz-Birkenau, Dachau, Bergen-Belsen. Fakty
przemilczane w czasach PRL, by nie wzbudzały oskarżeń, że stało się to
przy pomocy Sowietów, czekających na Pradze, aż Niemcy rozprawią się z
Polakami. Po upadku komunizmu pamięć o rzezi Warszawy stała się
niewygodna ze względu na imperatyw pojednania z Niemcami, wykluczającego
- zdaniem elit władzy - pamięć o zbrodni. W efekcie prawda o rzezi
Warszawy nigdy tak w pełni publicznie nie zaistniała. Mówi się głównie o
heroizmie powstańców, jak najsłuszniej zresztą. Najlepiej jednak z
dodatkiem, że posłanych na śmierć przez nonszalanckich dowódców. Nikłe
od początku tabliczki na kamienicach Ochoty i Woli, upamiętniające fakt,
że w tej czy tamtej Niemcy zamordowali po kilkadziesiąt mieszkańców,
rozpadają się, bo pamięć o tym jest niemodna, niepotrzebna, wręcz
przeszkadzająca wobec dążenia do Unii Europejskiej, w której ster
trzymają Niemcy. Umschlagplatz polskiej ludności Warszawy, ów Zieleniak
na Ochocie, z którego Niemcy transportowali ją do obozów
koncentracyjnych, nie istnieje w świadomości historycznej warszawiaków,
zabudowany całkowicie halami targowymi. Pozostaje tylko pamięć o
Umschlagplatzu żydowskim. Nie dziwmy się więc, że ta pamięć przesuwa
Polaków coraz silniej z ofiar na oprawców. (podkr. moje - WK.) Na to przenicowanie
historii drugiej wojny Niemcy spoglądają z aprobatą i coraz mniej gotowi
są pamiętać o swojej w niej roli. Coraz rzadziej postrzegają siebie jako
oprawców, a coraz butniej jako ofiary. Temat krzywd ze strony polskiej
buzuje w niemieckiej publicystyce. Gerhard Bartodziej, historyk i
działacz mniejszości niemieckiej na Śląsku, jako reprezentant m.in.
niemieckiej Fundacji im. Adenauera i Fundacji im. Friedricha Eberta, kpi
publicznie z martyrologii wojennej Polaków, doznanej jakoby od Niemców,
i obarcza winą za wywołanie wojny i śmierć milionów Polaków ich samych.
Publikowane są na Śląsku pochwały rządów hitlerowskich. Świadkowie
drugiej wojny są więc w takiej sytuacji coraz większym balastem zarówno
dla strony polskiej, jak niemieckiej. Ale wkrótce problem sam się
rozwiąże w cyklu biologicznym i świadomość historyczną Polaków będzie
już można kształtować zgodnie z zapotrzebowaniem polityków i najbardziej
wpływowych mediów. Z historii powstań pozostanie tylko jedno - to w
getcie. A jeżeli coś złego w ogóle wyrządzono Polakom w tej wojnie, to
za sprawą Rosjan i Ukraińców, no może coś tam jeszcze przyłożyli jacyś
naziści niewiadomej narodowości. Przede wszystkim jednak to Polacy byli
największymi zbrodniarzami. Dlatego Adam Krzemiński, podpora
publicystyki w Polityce, kieruje w jej ostatnim numerze list otwarty do
Andrzeja Wajdy z apelem gorącym, by nakręcił film na miarę "Listy
Schindlera" Spielberga o zbrodni w Jedwabnem "wykonanej przez sąsiadów
na sąsiadach". Krzemiński pisze Wajdzie nawet szczegółowy scenariusz, co
powinno się w filmie znaleźć i z jaką fabułą (nie znajdujemy jednak tam
wyjaśnienia, dlaczego w tej spalonej stodole pogrzebano z
nieszczęśliwymi Żydami figurę Lenina). Krzemińskiemu o tyle łatwo
przychodzi wciąganie Wajdy w "biznes Holokaustu", że sam od młodości
bierze udział w biznesie pod nazwą "Pojednanie". Te biznesy wygrywają z
pamięcią świadków.
Teresa Kuczyńska
Powrot
|