Archiwa odtajnione
 

Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ustaliła dokładne miejsce pochówku zamordowanych w Jedwabnem Żydów

fot. Robert Kresa

Historycy wreszcie mają dostęp do materiałów zgromadzonych podczas śledztwa w 1949 r. dotyczącego mordu w Jedwabnem. Przez ostatnie trzy lata archiwa były przed nimi zamknięte.

Historycy, którzy zapoznali się z dokumentami, zarzucają Janowi Tomaszowi Grossowi, że pisząc "Sąsiadów", pominął większość zeznań mówiących o udziale Niemców w mordzie. A tymczasem - jak podkreśla Piotr Gontarczyk - w materiałach archiwalnych znajdują się relacje nie tylko o Niemcach, ale także o tym, jak Polacy ratowali żydowskich mieszkańców Jedwabnego przed śmiercią.

Zdaniem Gontarczyka Gross napisał swą książkę, opierając się głównie na niewiarygodnych relacjach, w tym m.in. zeznaniach dwóch świadków w procesie z 1949 r. - Eliasza Grądowskiego i Abrama Boruszczaka. Jak wynika z akt procesu, Grądowski w lipcu 1941 r. przebywał na terenie ZSRR. Nie mógł być zatem naocznym świadkiem mordu dokonanego na żydowskich mieszkańcach miasteczka. Gross o tym wiedział, a mimo wszystko cytuje relacje Grądowskiego. Wiarygodność zeznań Eliasza Grądowskiego podważa również fakt, iż wśród ujawnionych przed kilkoma dniami akt Sądu Grodzkiego w Łomży ma znajdować się jego zeznanie, w którym jako sprawcy zbrodni występują Niemcy.

Profesor Tomasz Strzembosz, który jako pierwszy z historyków otrzymał zezwolenie na wgląd w akta, w rozmowie z ŻYCIEM przytacza zeznania jednego ze świadków procesowych, który mówi o okrucieństwie, z jakim hitlerowcy odnosili się nie tylko do Żydów, ale i do Polaków. Jeden z nich miał zostać uderzony kolbą w twarz.

- Dostęp do akt procesu w sprawie Jedwabnego umożliwi merytoryczną dyskusję na temat wydarzeń z 1941 r. - podkreśla Gontarczyk. Ostatnią osobą, która do tej pory miała do nich dostęp, był prof. Gross.

Od lat 60. dokumenty te spoczywały w archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. - Wówczas nikt się nimi nie interesował - mówi Paweł Machcewicz, szef pionu śledczego IPN. W 1989 r., gdy komisję postawiono w stan likwidacji, dostęp do archiwów był niemożliwy. Zainteresowanie nimi wzbudziła dopiero książka Grossa. Ale wówczas sprawą zajął się prokurator IPN. Dopiero od niedawna historycy mogą się starać o wgląd do nich.

Tymczasem Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wytyczyła już półhektarowy teren cmentarza upamiętniającego miejsce mordu. Obejmie on zarówno teren, na którym znajdowała się mogiła ofiar, jak i stodołę, w której dokonano ich spalenia. Budowa cmentarza ma rozpocząć się jeszcze przed świętami wielkanocnymi.

- Po dokonaniu badań powierzchniowych metodami geofizyczną, elektromagnetyczną i archeologiczną z całą pewnością możemy powiedzieć, że znamy już precyzyjną lokalizację zarówno zbiorowej mogiły społeczności żydowskiej Jedwabnego, jak i stodoły - poinformował Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady.

Ekipa badaczy, w skład której weszli m.in. archeolodzy z Instytutu Archeologii i Etnografii Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, ustaliła, że mogiła miała wymiary 7,5 na 2,5 metra. Znajdowała się wzdłuż dłuższego boku spalonej stodoły. Wiadomo, że szczątki zalegają na głębokości od 50 do 130 cm pod powierzchnią. - Zgodnie z wolą środowisk żydowskich nie przewiercaliśmy grobu - powiedział Przewoźnik. Badania wykonano więc tylko na powierzchni. Sama stodoła miała wymiary 19 na 7 metrów, stała wzdłuż drogi prowadzącej do centrum Jedwabnego. - Ustaliliśmy to, odsłaniając ławy fundamentowe, kamienną podmurówkę wykonaną z głazów narzutowych - wyjaśnił Andrzej Przewoźnik.

Czy na tej podstawie można określić liczbę ofiar? - Nie to było zadaniem ekipy prowadzącej badania. Na podstawie tych ekspertyz nie jest to możliwe - powiedział Przewoźnik. Dodał jednak, że ci sami ludzie prowadzili również badania w Charkowie. Tam mogiła o podobnych wymiarach kryła szczątki około 400 osób. - Musimy jednak uwzględnić fakt, że ciała wrzucono chaotycznie, że były one spalone. Według relacji świadków szczątki ofiar znajdują się też na starym cmentarzu żydowskim w Jedwabnem - powiedział Przewoźnik.

Interesującym odkryciem archeologów jest pięć łusek. Jedną, pochodzącą z pocisku do karabinka Mosin, najprawdopodobniej miała w kieszeni któraś z ofiar. Cztery inne łuski, od pocisku do karabinka Mauser, odkryto wewnątrz stodoły, na wprost od głównej bramy.

- Na pewno pochodzą z tamtego okresu, widać na nich ślady spalenizny. Znalezienie tych łusek może potwierdzać, że wewnątrz stodoły strzelano do ludzi - powiedział Przewoźnik.

Ilu ich było?

W 1940 roku żyło w Jedwabnem 562 Żydów - uważa historyk Jerzy Milewski z oddziału IPN w Białymstoku. Powołuje się na dokumenty administracji radzieckiej na tym terenie, m.in. spisy wyborców i listy poborowych.

Dyrektor Archiwum Państwowego w Białymstoku Marek Kietliński dodaje, że w podległej mu placówce są dane o przymusowym ubezpieczeniu się od ognia w Jedwabnem i tam wymienionych jest 120 właścicieli narodowości żydowskiej. - Jeżeli liczyć, że przeciętna rodzina miała po pięć osób, to by się zgadzało - mówi.

Obaj historycy nie chcą wyrokować, czy te dane pozwalają przyjąć inną liczbę niż najczęściej podawano ok. 1600 ofiar mordu dokonanego 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem.

Kietliński zwraca uwagę, że dane o liczbie Żydów rok przed tragicznymi wydarzeniami nie przesądzają o liczbie ofiar. Wskazuje, że po wybuchu wojny radziecko-niemieckiej do Jedwabnego mogła napłynąć ludność wędrująca na Wschód w obawie przed Niemcami.

Wojciech Kamiński,Joanna Pieńczykowska, pap

Powrot

Hosted by www.Geocities.ws

1