Czytam regularnie liczne wypowiedzi polemiczne Jana
Tomasza Grossa, drukowane zwłaszcza w Rzeczpospolitej, jakby ten
najpoważniejszy polski dziennik z jakąś niezrozumiałą dla przeciętnego
czytelnika uporczywością służył swymi łamami temu
publicyście. Czytanie tekstów Grossa nie jest łatwe, autor często
konstruuje bowiem wypowiedzi, lekceważąc rygory składniowo-logiczne, jak
na przykład: "Bez rozpoznania wspólnej przeszłości skarbnica tysiąca lat
będzie stracona, zapewne także szansa dla każdej ze wspólnot dojścia do
ładu z własną tożsamością". Toteż z mozołem trzeba przedzierać się przez
meandry syntaktyczno-myślowe autora. Wysiłek ten byłby wszelako
nagrodzony, gdyby treść tego, co pisze w artykułach Jan Tomasz Gross,
była choć zawiła, lecz uczciwa. Tymczasem autor zachowuje się tak, jak
jezuita z połowy XVIII wieku - musi spełnić swą misję i koniec!
Żadna rzeczywistość nie wpłynie na jego poglądy, nie skłoni do
zastanowienia się nad tym, co głosi, nie wywoła potrzeby rewizji
przekonań. Tak ma być: katoliccy mieszkańcy wymordowali swych inaczej
wierzących sąsiadów, a winę za to ponosi cały naród i cały Kościół, z
których pochodzili siepacze. Nad każdym dowodem materialnym, że szczuli
i zabijali przede wszystkim Niemcy, Gross przechodzi do porządku. Nawet
gdyby ktoś, broniąc prawdy, trzymał dowody rzeczowe w jednej ręce, a
drugą w imię tej prawdy chciał na oczach Grossa popełnić harakiri, nie
wzruszyłby tego jezuity l rebours, który sam gotów... Właśnie! Do
czego w obronie swych hipotez gotów jest Gross? Gdybyśmy wiedzieli, że
działa tak uparcie w imię jakichś pięknych idei, musielibyśmy jego
postępowanie uszanować i zarazem głęboko mu współczuć, jak współczuje
się każdemu szlachetnemu fanatykowi. Kłopot jednak w tym, że nikt
publicznie nie wyjawia, dla jakich wartości Gross wypowiada z niezwykłą
energią, pasją i samozaparciem to, co wyraża. Jedna z ostatnich,
nader zresztą krótkich, bo skróconych przez redakcję refleksji Grossa,
wydrukowana 20 lipca w Rzeczpospolitej pod winietą "Rzeczowy przegląd
prasy", zdaje się dawać nam przesłankę do odpowiedzi, dlaczego Gross nie
przyjmuje żadnych argumentów przeciwnych swej tezie, odrzuca każdą
rzeczywistość i głosi wciąż te same przeświad- czenia,
nieweryfikowane nawet pod naporem rekonstruowanych i
odkrywanych przez badaczy nowych faktów. Otóż Gross w przywołanej
enuncjacji z The Wall Street Journal mówi otwarcie, bo zwraca się do
niekatolickich głównie czytelników, czego nie lubi, a co uznaje za
dobro: "sześćdziesiąt lat po zamordowaniu w biały dzień przez
katolickich mieszkańców"; później: "nacjonalistycznie nastawieni
hurrapatrioci (...) pana Kieresa, chrześcijanina, nazywają żydowskim
lokajem"; nieco dalej: "kryształowo czystym głosem jest głos prezydenta
Kwaśniewskiego"; i wreszcie: "Holocaust był nagle zapomniany w
powojennej Polsce (...) został odepchnięty, jakby był problemem innych.
W rezultacie kraj nigdy nie ubolewał nad utratą trzech milionów
obywateli". Straszne są t u epitety: katolicy, chrześcijanie, gdyż
jeśli te pojęcia wpisze się w zbrodnię, to zaczynają one znaczyć
najgorszą potworność. W tej potworności nieskalanym dobrem jest głos
ateistycznego prezydenta, który bez żadnego skrępowania za potworną
zbrodnię popełnioną przez kilku polskich kołtunów, degeneratów,
renegatów i zdrajców ojczyzny, będących na usługach okupanta, obwinia
cały naród. [wciąż czekam na podanie konkretnych nazwisk tych "kilku
polskich kołtunów, degeneratów, renegatów i zdrajców ojczyzny".
Bez nich mówienie o jakimkolwiek polskim udziale w mordzie jest po prostu przedwczesne! - wtr. WK]
To tak samo jakby wszystkich katolików, chrześcijan, łącznie
z uczonymi, męczennikami i świętymi, czynić odpowiedzialnymi za zbrodnie
hiszpańskiej inkwizycji albo pogromy Żydów w carskiej, prawosławnej Rosji.
Znamienna jest t u również ewokacja nieprawdy, że w
powojennej Polsce zapomniano o martyrologii Żydów. Nie zapomniano ani w
wojennej, kiedy wielu Polaków oddawało życie w obronie Żydów, ani w
powojennej, zniewolonej przez rzeczników interesów obcego mocarstwa, ani
w wolnej, kiedy uczono i uczy się o tym dzieci, kiedy pisano, pisze się,
publikuje się książki, kręcono i kręci podejmujące w dalszym planie
wątek Holocaustu, chociażby "Ostatni etap", "Korczak", nie mówiąc o
dokumentalnych z ostatniego dziesięciolecia? Wie, ale nie powie... Bo
woli mówić co innego. Kto tak postępuje? Przecież nie żaden weredyk
ani człowiek przyzwoity brzydzący się kłamstwem, żaden patriota czy
nawet, mówiąc językiem publicysty, hurrapatriota. Kto więc? Że Gross
postponuje chrześcijaństwo i katolicyzm, nie należy się dziwić - po
prostu tak został wychowany, iż naszej religii, która legła u podstaw
cywilizacji najpiękniejszej i najpotężniejszej ze wszystkich nam
znanych, nie znosi. Lecz wyrósł też w polskiej kulturze, pisze i mówi na
co dzień, najczęściej po polsku, mieszka w Polsce, ma polski paszport.
Uchodzi w oczach opinii publicznej za Polaka. Jak więc nazwać
Polaka [Polaka? Trudno widzieć w Grossie Polaka, skoro on sam uważa się za Żyda - wtr. WK],
który całemu światu mówi nieprawdy poniżające własny naród, a
słuchająca część świata radośnie klaszcze, sowicie płacąc za te uciechy,
ponieważ ma interes, żeby nie lubić tego narodu, którego Gross również
nie lubi? Tylko że Gross z niedocieczonych wyroków losu został temu
narodowi przypisany [Absurd! Gross jako Żyd "przypisany" jest narodowi żydowskiemu - wtr. WK]. Jest w naszym języku kilka określeń na podobnie jak
Gross zachowujące się indywidua, a nasza historia ostatnich trzystu lat
obfituje w skutki ich działań. Każda z tych nazw ma inne uczuciowe
nacechowania - do wyboru więc: apostata, renegat, zdrajca,
jurgieltnik, rzecznik obcych interesów, ptak kalający własne gniazdo
etc.
Jacek Wegner
Powrot
|